niedziela, 7 października 2012

The Uninvited

aka: Nieproszeni goście
Znana obsada: -
Rok: 2009
Kraj: Kanada, Niemcy, USA
Fabuła: Anna wraca do domu ze szpitala psychiatrycznego, gdzie leczyła się po przedwczesnej śmierci matki. Nie może pogodzić się, że jej ojciec związał się z atrakcyjną Rachel. Wkrótce natrafia na ślady wskazujące, że kobieta mogła mieć coś wspólnego ze śmiercią matki.
Długość: 1:23


Kaes: Film zaczyna się sielankowo - Anna (Emily Browning) wraca z ojcem do domu, szczęśliwa, pełna optymizmu. Jednak już w pierwszych minutach twórcy zaznaczyli wyraźnie, że głównym motywem będzie konflikt między nastolatką a nową dziewczyną ojca. Staje się to jeszcze bardziej oczywiste w momencie, kiedy spotyka się z siostrą, która wręcz ocieka nienawiścią do Rachel (Elizabeth Banks). No ale co zrobić. Film jest krótki, więc twórcy nie mogli sobie pozwolić budowanie pozytywnych relacji na początku. Musieli od razu przejść do rzeczy.

Kuba: Ale jeszcze przed euforycznym powrotem do domu, oglądamy przebitki z ostatniej sesji Anny z psychiatrą, które wprowadzają nas w fabułę. Zabieg klasyczny, ale spełniający swoje zadanie.Klasyczny jest też motyw przewodni całego filmu. W tym wypadku ładne dziewczyny usiłują udowodnić światu, że nowa sympatia taty ma na koncie mroczną przeszłość. Zadanie jest utrudnione, bo Annę dopiero co wypisali z psychiatryka, a Alex (Arielle Kebbel) ma - kolokwialnie mówiąc - na wszystko wyjebane.

Takie perypetie z dreszczykiem, związane z pojawieniem się kogoś obcego w rodzinie to chwyt znany chociażby z "Sieroty" czy "Ojczyma". Czyli coś, co możemy nazwać "thrillerem rodzinnym".

Kaes: No właśnie. Motyw niby znany, ale jednak trochę zmieniony - bo tutaj nie mamy typowej w takich filmach sielanki na początku. Co więcej w tym przypadku Anna też może czuć się nieco obca w swoim domu, za to Rachel najwyraźniej zdążyła poczuć się jak u siebie.
Ogólnie wszystko co widzimy w filmie wygląda bardzo amerykańsko - wypadek, ginie żona/matka, córka się obwinia, psychiatryk, ojciec dość szybko znajduje sobie nową sympatię, zamieszkują razem i tak dalej. A tu mała niespodzianka - film nie jest w pełni amerykański. To remake koreańskiego filmu "A tale of two sisters". A żeby było jeszcze ciekawiej, oryginał został oparty na znanej koreańskiej bajce, która była tam ekranizowana kilkukrotnie. Czasem mam wrażenie, że głupi amerykanie szukają ciekawych azjatyckich produkcji, a potem kręcą własne wersje, żeby ich leniwi widzowie nie musieli czytać napisów...

Kuba: Tak naprawdę "sielankę" (czy raczej względny spokój) w domu burzy właśnie powrót Anny ze szpitala. Do pieca dodatkowo dodaje Rachel, która z jednej strony zachowuje się jak "przykładna macocha", a z drugiej daje do zrozumienia, że także może pokazać pazury. Dlatego też brawa dla Elizabeth Banks, która tak wprawnie zagrała tę postać (tę aktorkę możemy również podziwiać w zrecenzowanych niedawno na Blogu "Igrzyskach Śmierci").Przeciwko macosze solidarnie występują Anna i Alex, dając tym samym - realny tylko w filmach - pokaz siostrzanej miłości.

Kaes: Anna jest traktowana jak lekko szurnięta i sama trochę się tak zachowuje. A przynajmniej tak wygląda to dla patrzących z boku. Dobry pokaz daje podczas przyjęcia zorganizowanego w ich domu, kiedy to urządza scenę i praktycznie rujnuje całą imprezę (swoją drogą to taka ograna scena).Dość szybko dowiadujemy się, że Rachel była pielęgniarką opiekującą się ich chorą matką. Wygląda więc na to, że śmierć kobiety była dla niej korzystna - mogła bez przeszkód oczarować jej męża. No i była pod ręką kiedy Steven potrzebował pocieszenia i odrobiny ciepła. Siostry oczywiście zaczynają podejrzewać, że nowa macocha mogła pomóc ich prawdziwej matce odejść z tego świata.

Kuba: Takich ogranych scen, jak przepędzenie Ważnych Gości wariackim zachowaniem dziecka gospodarzy (podobny motyw pojawia się też np. w omówionym przez nas "Nie bój się ciemności"), jest tu jeszcze kilka. Ot, chociażby prywatne śledztwo w sprawie przeszłości Rachel, które przebiegłe siostry prowadzą przy pomocy... Internetu. Amerykańskie nastolatki mają chyba dostęp do jakichś specjalnych serwerów, z sądowymi archiwami i skanami artykułów prasowych sprzed kilkudziesięciu lat, bo załatwiają takie sprawy dosłownie w kilka minut. W sumie dobrze, że i ja nie mam takiej możliwości. Chyba nie chcę znać ewentualnej mrocznej przeszłości moich sąsiadów...
Do standardowych motywów dorzucę jeszcze położenie domu Rydellów - w odciętym od świata miejscu, w pobliżu nadmorskiego klifu... Po każdym kolejnym takim filmie utwierdzam się w przekonaniu, gdzie lepiej nie kupować działki, bo inaczej tragedia rodzinna z duchami w tle - murowana.
Mimo to, kilkukrotne deja vu nie odebrało mi przyjemności oglądania "Nieproszonych gości".

Kaes: Rzeczywiście, mimo że filmowi parę rzeczy zarzucić można, to jednak oglądało się całkiem przyjemnie. Te niecałe półtorej godziny zleciało dość szybko i nie doświadczyłem ciągnących się dłużyzn. Dodatkowym umilaczem była uroda aktorek grających siostry. Na ładne dziewczyny zawsze miło popatrzeć. Film dobrze sprawdzi się w jakiś zimny jesienny wieczór i co istotne - spodoba się nie tylko ortodoksyjnym fanom horroru.

Kuba: Nie możemy zapomnieć o tym, co sprawiło że recenzja "Nieproszonych gości" pojawiła się na naszym Blogu - czyli o momentach, kiedy z ekranu wieje grozą. Mnie utkwiły w pamięci dwa motywy, powtarzające się w filmie kilka razy. Po pierwsze, sceny z czołgającymi się, zwęglonymi zwłokami matki dziewczynek. Po drugie, widok ruszających się czarnych worków na zwłoki.
Dobre wrażenie zrobiła też na mnie końcówka. Tu czekają Was dwa spore zaskoczenia.

Charles i Thomas Guard udowodnili, że wcale nie trzeba zamaskowanego osiłka czy armii zombie, by zrobić solidny, trzymający w napięciu horror.

OCENY:
Kaes: 7/10
Kuba: 7+/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz