niedziela, 30 września 2012

Prometheus


aka: Prometeusz
Znana obsada: reż. Ridley Scott; wyst. Noomi Rapace, Charlize Theron, Guy Pierce
Rok: 2012
Kraj: USA, Wielka Brytania
Fabuła: Grupa badaczy ląduje na planecie, położonej w odległym zakątku wszechświata. Oficjalny cel ich misji to znalezienie źródeł gatunku ludzkiego...
Długość: 2:04





Kuba: Mam ogromny problem, jak zacząć tę recenzję. Bo co właściwie można napisać o filmie, na który wszyscy fani czekali od pierwszej wzmianki o nim...? Że to prequel "Obcego", który ostatecznie nim nie został...?
Lepiej od razu przejdę do rzeczy, czyli do bardzo efektownej sceny początkowej. Przedstawiciel rasy Architektów, po wypiciu tajemniczej substancji umiera, dając początek nowemu życiu. Może nie jest to sekwencja jasna dla wszystkich widzów, ale to niezły zwiastun potęgi komputerowych efektów, jakie przyjdzie nam podziwiać przez kolejne dwie godziny.

Kaes: No właśnie. Ja byłem jednym z tych, którzy czekali na film od bardzo dawna. Trochę szkoda, że "Prometeusz" nie został jednak prequelem obcego. Z drugiej jednak strony nawiązań i podobieństw jest tyle, że można go jednak za taki prequel uznać. Ale do tego jeszcze dojdziemy.
Pierwsza scena rzeczywiście robi wrażenie. Wielkie wodospady, dookoła pustka - i tylko jedna postać samotnie stojąca na skale. Wygląd Architekta jest naprawdę niesamowity. Na pierwszy rzut oka wygląda dość ludzko, ale jeśli przyjrzeć się dokładniej widać spore różnice w układzie mięśni, w tym jak się porusza. Wygląda to dziwnie i robi duże wrażenie. Jednak scena ta oprócz widowiska wizualnego nic do filmu nie wnosi. Nie wiadomo o co chodzi i właściwie można by ją wyciąć. Można by ją spokojnie wyciąć.

Kuba: No właśnie, plenery i scenografie to ogromny plus filmu. Niezależnie czy bohaterowie lądują na nieznanej planecie, czy eksplorują wnętrze tajemniczej budowli - widoki robią wrażenie.
Wrażenie to potęguje montaż. Zamiast dynamicznych, teledyskowych przejść oglądamy długie, statyczne sceny - jak w filmach SF starej daty.
Do tego akcja - na ekranie pozornie niewiele się dzieje. Mimo to, śledzimy poczynania bohaterów z zapartym tchem.
To wszystko sprawia, że "Prometeusza" śmiało możemy nazwać dziełem monumentalnym.

Kaes: Małe sprostowanie, żeby się potencjalny widz za bardzo nie nastawiał - plenery owszem są imponujące, ale nie ma ich zbyt wiele. Większa część akcji dzieje się w zamkniętych pomieszczeniach.
Może kilka słów na temat fabuły... A ta jest dość prosta - dwójka naukowców odkrywa, że starożytne hieroglify znalezione w kilku miejscach na naszej planecie są swoistą gwiezdną mapą. Wiedzą, że we wskazanym miejscu znajdą twórców ludzkości. Wynikami ich badań zainteresowała się Weyland Corporation, która postanawia sfinansować wyprawę badawczą na odległą planetę. Pierwsza scena, w której zgromadzeni zostają wszyscy członkowie ekspedycji przypomina pierwszą część filmu "Alien vs Predator". Tutaj też pojawia się sam prezes Peter Weyland (w tej roli Guy Pearce, nie wiem czemu twórcy nie zdecydowali się na Lance'a Henriksena - to byłby miły akcent), który obiecuje grupie najlepszych w swych dziedzinach zawodowców grubą kasę za wzięcie udziału w ryzykownej ekspedycji.

Kuba: I w tym momencie pojawiają się pierwsze nielogiczności scenariusza. W kosmosie są miliony gwiazd, a układ sześciu z nich, odwzorowany na malowidłach w jaskini miałby być unikalny w całym wszechświecie...? Druga sprawa to zaskoczenie załogi po "wystąpieniu" Weylanda. Domyślam się, że za takie wyprawy dobrze płacą, ale dać się wysłać w kosmos, zahibernować na 2 (?) lata, nie wiedząc jaki jest cel misji i jakie zadania Cię czekają...? Tego nie mogę pojąć.

Kaes: Prawda. Jedyny taki układ gwiazd był mocno naciągany. Z drugiej strony nie wiem jak inaczej mogli rozwiązać ten problem (chyba, że podając konkretne gwiezdne współrzędne).
Z tym zahibernowaniem się na dwa lata bez znajomości celu misji już bym się tak nie czepiał. Trzeba wziąć pod uwagę mentalność ludzi żyjących w dalekiej przyszłości. Podróże kosmiczne są czymś normalnym w ich czasach, więc zahibernowanie się na dłuższy czas nie jest dla nich niczym strasznym. A duże pieniądze potrafią rozwiać wszelkie wątpliwości co do udziału w takiej misji. No i wreszcie to nie było tak, że nie wiedzieli jaki jest cel misji. Zostali wprowadzeni w sprawę i poinformowani o przesłankach, które zaowocowały organizacją tej wyprawy. Jedyne czego nie wiedzą to co ich właściwie czeka na miejscu. Lecą w nieznane i nie mają pojęcia czego się spodziewać. Ale to już tak nie dziwi. W dawnych czasach żeglarze wyruszali na morze w poszukiwaniu nowych lądów - wyruszali w nieznane, na wiele miesięcy, nie było wiadomo czy wrócą, nie wiedzieli co ich czeka. To już można pojąć, prawda?

Kuba: Cóż, to już problem scenarzystów: jak przekonująco i wiarygodnie dla widza nakierować naukowców z przyszłości na trop odległej galaktyki, za pomocą rysunków sprzed tysiąca lat :)
Twoje argumenty nt. hibernacji i dalekich misji przekonały mnie. Mam jedynie wątpliwości co do reakcji części załogi na szczegóły dotyczące ekspedycji. Protestowali jakby ktoś ich zapakował do tego statku na siłę. Ale w sumie nie jest to jakieś duże niedopatrzenie, więc nie ma co się nad tym aż tak rozwodzić.
Zamykając temat wyprawy, to nie zaskoczymy zbytnio Czytelników, jeśli zdradzimy, że poza "oficjalnym" celem, ma ona także ten "ukryty" - znany tylko wtajemniczonej części ekipy. Taki klasyczny filmowy zabieg.

Kaes: No tak. Ukryty cel misji musi być. Na szczęście także w tym przypadku czeka widza lekkie zdziwienie... ale może starczy o tym, żeby nie zaspoilować przez przypadek.
Może pomówmy chwilę o nawiązaniach do Obcego. W końcu miał to być prequel. I mimo, że oficjalnie "Prometeusz" prequelem nie został, to jednak jakieś podobieństwa i nawiązania do kultowej serii się znajdą.
Niektóre są oczywiste - jak jaja, stworki z jaj wychodzące, zapładnianie jajami nosicieli. Są też bardziej wyszukane, wyłapane pewnie przez zagorzałych fanów Aliena - na przykład imiona androidów przewijających się przez całą serię plus imię androida z Prometeusza. Zdaje się też, że Ridley Scott ma jakiś fetysz związany z ożywianiem martwych głów w celach poznawczych (wcześniej Bishop w Alienie 3).

Kuba: Istotnym dla mnie nawiązaniem do sagi o Obcych był... śluz. Lepka maź, którą kosmiczne drapieżniki wydzielają w znacznej ilości to "firmowy znak" tetralogii. Nie zabrakło go i tym razem.
Kilka słów warto poświęcić także załodze Prometeusza. Jest to bowiem istna galeria charakterystycznych typów. A wśród nich: twarda kobita, wyluzowany Murzyn, aspołeczny sceptyczny gość oraz demoniczny android. Niestety, nie wszyscy mają okazję się w filmie "wykazać". Akcja koncentruje się tylko na kilku postaciach, podczas gdy reszta przewija się gdzieś w tle. Szkoda, bo był to potencjał na kilka interesujących wątków.

Kaes: To był chyba największy minus filmu. Bohaterowie byli naprawdę różnorodni, ale każdemu z nich poświęcono zbyt mało czasu. W ten sposób fajnie zarysowane osobowości po prostu zostały zmarnowane. Tak naprawdę nie mamy okazji poznać nikogo z ekipy poza "główną" dwójką naukowców i androidem (nawiasem mówiąc świetna kreacja Michaela Fassbendera). Przykładem niech będą piloci, którzy pojawiają się dwa razy w ciągu całego filmu a ich jedyne kwestie dotyczą głupiego zakładu zawartego przed rozpoczęciem misji. Na kiepskim zarysowaniu tych postaci straciła scena finałowa.
Czy wspominałem już o obsadzie? Tutaj niespodzianka. Taka produkcja, niebylejaki reżyser, a znanych aktorów jak na lekarstwo. W tym przypadku Ridley Scott powinien wziąć przykład z twórcy "Niezniszczalnych 2" i zaangażować trochę znanych nazwisk.

Kuba: Faktycznie, w zasadzie jedyna aktorka znana praktycznie każdemu widzowi to Charlize Theron. Bardziej wytrawni kinomani skojarzą jeszcze Noomi Rapace (znaną z oryginalnej, szwedzkiej wersji sagi "Millennium") oraz (znakomicie ucharakteryzowanego) Guya Pearce'a. I na tym koniec. Z drugiej strony, jeśli fabuła koncentruje się na zaledwie kilku postaciach, to po co zatrudniać plejadę gwiazd, z której każda przewinie się w trzech-czterech scenach...?
Mimo tego ewidentnego pominięcia sporej części załogi w scenariuszu, twórcom udało się ciekawie przedstawić specyficzną atmosferę panującą na statku. Otóż szybko okazuje się, że członkowie ekipy nie ufają sobie nawzajem, a niemal każdy z nich chce dzięki wyprawie "ugrać" coś dla siebie. I tak, para archeologów planuje przysłużyć się nauce, ludzie Weylanda mają wobec planety LV-223 nieco inne plany, zaś wytatuowany geolog Fifield (Sean Harris) chce po prostu odbębnić robotę i zgarnąć wypłatę, nie narażając w międzyczasie życia. Jak łatwo przewidzieć, ta rozbieżność celów będzie źródłem konfliktów i mocno skomplikuje przebieg ekspedycji.

Kaes: No jak to po co? Po to żeby przyciągnąć widzów nazwiskami. Powinni zaangażować więcej znanych aktorów i lepiej rozpisać role pobocznych bohaterów. Ale może niektórzy uznają to za plus. Kwestia gustu oczywiście.
Jeszcze czepię się trochę jednej nielogiczności, a potem już chyba pozostanie mi tylko chwalić Prometeusza. Mianowicie chodzi mi o adroida, który zaskakująco dużo wiedział o obcej cywilizacji, które poszukiwała ekspedycja. Aż trudno było uwierzyć z jaką łatwością rozgryzł obcą technologię. Niby było wyjaśnione, że wiele czasu spędził na nauce martwych języków starożytnych, hieroglifów i innych takich, ale to wyjaśnia tylko to, że bez trudu odczytał kosmiczne hieroglify na obcej planecie. Pochodzenie reszty jego wiedzy pozostaje dla mnie zagadką.

Kuba: Trzeba było jakoś pchnąć akcję do przodu - to jedyne co przychodzi mi na myśl.
Jeśli już się czepiamy, to wrócę jeszcze do sceny "aborcji" (bardzo widowiskowej swoją drogą). Postać która się jej poddała, zaraz po opuszczeniu kapsuły medycznej, nie wzbudzała sensacji swoją dużą, świeżą blizną. I to pomimo tego, że jeszcze kilka minut wcześniej dość zdecydowanie chciano ją odwieść od wykonania tego zabiegu. Brzmi enigmatycznie, ale nie chcę zdradzać zbyt wielu szczegółów fabuły.
Zresztą nie pasowała mi także kolejna scena. Otóż dowiadujemy się z niej, że "Prometeusz" ma w rzeczywistości nieco więcej pasażerów. Rozumiem, że to duży statek, ale ciężko było mi uwierzyć, że ludzie mogą na nim żyć, nie wiedząc o swoim istnieniu. Zwłaszcza że pomiędzy poszczególnymi pomieszczeniami można było poruszać się w miarę swobodnie.
Oczywiście temat nieścisłości w scenariuszu nie jest jeszcze wyczerpany (na forach powstają już nawet specjalne ich listy), ale mnie nie odebrały one dużej przyjemności oglądania filmu.

Kaes: Przy okazji świetnej sceny z aborcją dowiedzieliśmy się też, że w przyszłości (zgodnie z wizją Ridleya Scotta) rolę bielizny będą pełniły pasy materiału owijające strategiczne części ciała.
Dodatkowego pasażera bym się nie czepiał. Po pierwsze każdy z członków załogi miał swoje prywatne kwatery do których pozostali mieli ograniczony dostęp. Po drugie to była wyprawa badawcza a nie turystyczna. Wszyscy mieli jakieś swoje zadania do wykonania, nie łazili sobie więc po statku zwiedzając wszystkie jego zakamarki. Na przykład taka Elizabeth Shaw - ona prawdopodobnie przemieszczała się tylko między jadalnią, laboratorium i kajutą. Po co miałaby chodzić gdzie indziej? Wyprawa zapewniała jej mnóstwo atrakcji, do tego mnóstwo badań do przeprowadzenia... Pozostali pewnie mieli podobnie. Zdecydowanie bym się tu nie czepiał.

Kuba: W takim razie mam jeszcze uwagę odnośnie końcówki filmu, która ciągnie się w nieskończoność. Nie chodzi o to, że jest nudna, ale ostatnie sceny są skonstruowane tak, że "Prometeusz" mógłby spokojnie zakończyć się 3, 5 a nawet 10 minut wcześniej - właściwie bez uszczerbku dla fabuły. Ale nie - zamiast napisów końcowych coś tam jeszcze się na ekranie dzieje.

Ostatecznie chyba dobrze się stało, że Ridley Scott nie nakręcił prequela "Obcego", a jedynie wykorzystał znane z serii uniwersum. Dzięki temu nie trzeba znać całej tetralogii na pamięć, by dobrze się bawić na seansie. Ale jednocześnie reżyser kilka razy puszcza oko w kierunku zagorzałych fanów sagi.

Kaes: No właśnie. Ja też miałem takie wrażenie, że film już się kończy, a to jednak koniec nie był. Było kilka takich scen, które spokojnie mogły stanowić zakończenie. Może twórcy kręcili końcówkę, po czym przychodził im do głowy nowy pomysł i nagrywali dalej ;P
Ja tam nie wiem co do tego prequela. Jakby trochę zmienili wygląd kosmitów (na taki jaki znamy z "Obcego") i powiedzieli, że to prequel, to ja bym się nie miał czego czepić. W każdym razie film mi się podobał.

OCENY:
Kuba: 9/10
Kaes: 7/10

3 komentarze:

  1. Hmm, a ja mimo wszystko nie mogę się zmusić do seansu. Może dlatego, że nie jestem specjalną fanką "Obcego", no i rzecz jasna nie lubię efekciarskiego kina. Może kiedyś się skuszę, ale na razie spasuję:)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Sami Obcy w filmie się praktycznie nie pojawiają, więc chyba spokojnie możesz potraktować "Prometeusza" jako odrębny film.
    Mnie efekty specjalne akurat urzekły - ale to już kwestia osobistych preferencji. W każdym razie, ten film oglądany na małym ekranie zapewne sporo straci na efektowności.

    OdpowiedzUsuń