poniedziałek, 3 lutego 2014

Saint Ange

aka: Szepty w mroku; House of Voices
Znana obsada: -
Rok: 2004
Kraj: Francja, Rumunia
Fabuła: Anna przyjeżdża do starego sierocińca położonego na odludziu gdzieś w Alpach Francuskich żeby pomóc w sprzątaniu. Zaraz po swoim przyjeździe zostaje ostrzeżona przez wychowankę przytułku przed "złymi dziećmi". Dziewczyna próbuje dowiedzieć się jaką tajemnicę skrywa to miejsce.
Długość: 1:38



***

Kaes: Powyższe kilka zdań w miarę dokładnie oddaje fabułę początku filmu. Jednak warto dodać, że jedną z pierwszych rzeczy, która rzuca się w oczy, jest muzyka. Wszechobecne smyczki i pozostałe instrumenty nieodzowne w każdej filharmonii, totalnie niepasujące do tego co dzieje się na ekranie. Początkowo miałem nadzieję, że to taka jednorazowa wtopa. Niestety szybko zostałem wyprowadzony z błędu - muzyka jest totalnie z dupy przez cały film.

Kuba: To kolejny omawiany na Blogu film o starej, nawiedzonej posiadłości. Na tym motywie są oparte m.in. takie tytuły jak: “Szepty”, “Kobieta w czerni” czy “Nie bój się ciemności”. Dwa pierwsze są dobrym przykładem na to, jak niebanalnie i efektownie można podejść do tak oklepanego tematu. Z drugiej strony, wiele horrorów z akcją umiejscowioną właśnie w takiej scenerii - jest po prostu słabych.

O swojej niechęci do muzyki symfonicznej, rodem z młodzieżowy filmów przygodowych wspominałem chociażby przy okazji recenzji “Nie bój się ciemności”. Tak jak piszesz, tego typu muzyka wywołuje efekt odwrotny od zamierzonego - tzn. niweczy próby zbudowania nastroju grozy.

Kaes: Ja bym nie chciał tutaj tak generalizować. Znam Twój stosunek do muzyki symfonicznej, ale ja do tego tak nie podchodzę. Umiejętnie wykorzystana bardzo dobrze wpasowuje się w klimat horroru, zwłaszcza o duchach. Ale w tym konkretnym przypadku było rzeczywiście beznadziejnie i nastrój po prostu siadał. I niestety z każdym kolejnym utworem przeszkadza to coraz bardziej.

Kuba: Przejdźmy zatem do postaci głównej bohaterki, granej przez Virginie Ledoyen. Jak to w tego typu filmach bywa, musi ona skrywać jakiś mroczny sekret - w tym przypadku ciążę.
Praktycznie przez cały film, Anna eksploruje kolejne tereny posiadłości Saint Ange i wchodzi w interakcje z dwiema pozostałymi rezydentkami sierocińca - kucharką Ilincą (Helenką) (Dorina Lazar) i jedyną pozostałą pensjonariuszką - Judith (Lou Doillon); wraz z jedną z nich knuje nawet coś na kształt spisku… ale tak naprawdę niewiele z tego wynika. To, co dzieje się na ekranie nawet o krok nie przybliża nas do odkrycia tajemnicy sierocińca. Mniej więcej w ⅔ filmu pojawia się coś na kształt ogólnego wyjaśnienia historii tego miejsca - ale nie można go uznać za satysfakcjonujące.
Na osobny akapit zasługuje ostatnie 20 minut seansu - które było dla mnie przydługą, zupełnie oderwaną od reszty sekwencją mrocznych (w zamierzeniu) scen.
Jest oczywiście prawdopodobne, że po prostu nie zrozumiałem zamysłu twórców i nie wyłapałem jakichś głębokich metafor...

Kaes: No z tą ciążą to w sumie dość śmieszne było. Główna bohaterka ma już sporej wielkości brzuch, jednak udaje jej się na tyle mocno owinąć pasami materiału, żeby uchodzić za całkiem zgrabną dziewczynę. Nie jestem może ekspertem, ale wydaje mi się to jakieś takie nieprawdopodobne. A jakby tego było mało, nadal jest w stanie dość intensywnie pracować - sprząta cały dom, myje podłogi, zmywa itd. Wychodzi na to, że prace domowe to nie jest wcale taka ciężka robota :)
Spisek o którym wspominasz to kolejna niedorzeczność, która mnie bolała. Bo co Matylda chciała osiągnąć przez próbę skłócenia Judith z Helenką, to nie do końca rozumiem. I chyba tak naprawdę niewiele jej się udało tym osiągnąć.
No i właśnie to zakończenie... Jest zwyczajnie słabe i nie trzyma się kupy. Oglądając to, po prostu nie potrafiłem pojąć skąd oni to wzięli i jak z tego co wcześniej się działo wyniknęło... to co wyniknęło. I nawet ostatecznie wyjaśnienie sytuacji tak naprawdę nic nie rozjaśniło. Może twórcy mieli jakiś głębszy zamysł, ale był on zbyt trudny, żeby go przekazać szarym widzom...

Kuba: Zresztą przed rzeczoną absurdalną końcówką - wcale nie jest lepiej. Kolejne minuty upływają nam na oglądaniu niepotrzebnie rozwleczonych w czasie scen (mających chyba zbudować klimat).
Cały czas czekamy też na pojawienie się wspomnianych “złych dzieci”. Daremnie. W całym filmie nie ma nawet kawałka ducha. Żadnych gasnących świateł, trzaskających drzwi, kroków na schodach… a w każdym razie nic, czego nie dałoby się racjonalnie wytłumaczyć. Nie ma się czego bać, a my mamy wrażenie, że oglądamy nie horror, a dramat psychologiczny.

Kaes: Krótko mówiąc jeśli macie jakikolwiek inny tytuł do wyboru - nie zastanawiajcie się. Prawie na pewno będzie to lepsze od "Saint Ange". Ja żałuję, że w to miejsce nie obejrzeliśmy filmu o gnijącej dziewczynie. Następnym razem tego błędu nie popełnimy.

OCENY:
Kaes: 1/10
Kuba: 2/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz