niedziela, 5 sierpnia 2012

Black Water

aka: Martwa Rzeka; Predator
Znana obsada: -
Rok: 2007
Kraj: Australia
Fabuła: Trójka młodych ludzi udaje się w podróż po nieuczęszczanych zakątkach Australii. Plany krzyżuje im ogromny krokodyl, zmuszając bohaterów do czekania na pomoc na drzewie, rosnącym na środku rzeki.
Długość: 1:29



Kuba: "Black Water" to film z gatunku "jedna lokacja, dwóch-trzech bohaterów". Z doświadczenia wiemy, że tego typu produkcje mogą byc genialne (patrz: "Telefon" czy pierwsza "Piła") - w ostateczności przyzwoite ("Diabeł") - albo fatalne. Bez stanów pośrednich. Zwykle miewaliśmy do czynienia z tymi pierwszymi, oczekiwaliśmy więc porcji solidnego kina.Z drugiej strony "Black Water" należy jednocześnie do grupy filmów z cyklu "perypetie mieszczuchów zagubionych w dziczy", z przesłaniem że nawet w dobie GMO, Facebooka i ekranów dotykowych jesteśmy bezsilni wobec mocy natury. A chociażby "The Canyon" (2009) pokazał, jak można się wynudzić oglądając coś takiego.
Wreszcie "Black Water" to kolejny monster movie z akcją umiejscowioną na tropikalnych mokradłach. Dość wspomnieć, że "Anakonda" z Jennifer Lopez i "Anakondy: "Polowanie na Krwawą Orchideę" udowodniły jak źle wróży to powodzeniu produkcji.
Dlatego też nie spodziewałem się po spotkaniu z australijskim krokodylem zbyt wiele...

Kaes: Fakt. Film jest powieleniem schematu, jest typowy do granic możliwości. Jakieś dwa tygodnie przez obejrzeniem "Black Water", w telewizji leciała "Zdobycz" (ang. "Prey"). Akcja działa się w afrykańskim buszu. Młoda kobieta z dwójką dzieci pojechała na jeep safari. Splot nieszczęśliwych wydarzeń spowodował, że utknęli w samochodzie, pośrodku niczego, z dala od uczęszczanych szlaków, bez broni i pożywienia. A dookoła głodne lwy. Przewodnik ginie bardzo szybko i bohaterowie są skazani tylko na siebie. "Black Water" jest niemal identyczne. Trochę inni bohaterowie, miejsce akcji przeniesione na bagna... ale reszta to w zasadzie ten sam film.

Kuba: Zafundowałeś Czytelnikom dwie recenzje w jednej :)A wracając do "Black Water", to twórcy chyba z góry uznali, że układ "głodny gad i trójka ludzi na drzewie" jest skazany na sukces i nie silili się na oryginalność. Film zaczyna się od znaczącego cytatu z encyklopedii o stosunku ludzi do krokodyli w Australii. Potem parę sielankowych ujęć z urlopu na Antypodach i bez zbędnych wstępów rozpoczyna się akcja właściwa: zielony drapieżnik wywraca łódź, miejscowy przewodnik staje się karmą dla ryb, a Grace (Diana Glenn), Lee (Maeve Dermody) i Adam (Andy Rodoreda) zaczynają dramatyczną walkę o życie. Dramatyczną jednak prawdopodobnie tylko dla samych twórców filmu, bo faktycznie z ekranu wieje nudą.

Kaes: No co ja poradzę na to, że te filmy były do siebie tak podobne? Podmieńmy krokodyla na inne zwierzę i możemy nakręcić własną wersję. I jest duża szansa, że wyjdzie nam to niemal tak dobrze jak twórcom "Black Water".Z tą nudą to już tak nie do końca się zgodzę. Fakt, że wszystko to już gdzieś było i jeszcze nie jest zrealizowane jakoś specjalnie widowiskowo, ale jednak coś się w tym filmie działo. Mimo ograniczonej lokacji i niezbyt ciekawej fabuły, coś tam się w tym filmie dzieje. A że trwa ledwie standardowe półtorej godziny, to nie nudzi aż tak bardzo żeby uśpić. Gdyby to jeszcze było choć trochę oryginalniejsze, odrobinę bardziej zaskakujące...

Kuba: "Jednak coś się w tym filmie działo", "nie nudzi aż tak bardzo, żeby uśpić" - no, no... porażające argumenty ;) Ja jednak wymagam od filmu więcej, niż nadziei że "aż tak bardzo mnie nie znudzi"...

Nie czarujmy się - twórcy filmu przerabiają wszystkie popularniejsze motywy, pojawiające się w podobnych produkcjach. Gdy bohaterowie z grubsza zorientują się w swoim nowym położeniu, zaczyna się lament "O Jezu, nikt nas tu nie znajdzie! Wszyscy zginiemy!". Potem szybki przegląd ekwipunku i ironiczno-tragiczne uwagi na temat nieprzydatności cywilizacyjnych fantów (patrz: talon na darmową kawę) pośród amazońskich mokradeł...

Kaes: No wiem, że argumenty nie są może najwyższych lotów, ale staram się nieśmiało bronić ten film, bo mam wrażenie, że z satysfakcją wystawisz mu jedynkę. Owszem, zasługuje na niską ocenę, ale nie aż tak. Film jest powieleniem schematu (jak pisałem wcześniej, jest niemal identyczny z "Prey", który oglądałem mniej więcej w tym samym czasie), ale nie jest zrobiony tak źle jak twierdzisz. Były dłużyzny, była przewidywalność, ale było też kilka scen trzymających w napięciu. No i oglądaliśmy już w swojej karierze gorsze filmy. Dla mnie to wystarczy żeby dać temu tytułowi słabą czwórkę.

Kuba: Po obejrzeniu "Black Water" jestem niemal pewien, że w środowisku filmowym krąży poradnik, jak napisać scenariusz do produkcji tego typu. I wygląda on mniej więcej tak:

(...)
1. Uwięzieni bohaterowie, na zasadzie burzy mózgów, robią przegląd pomysłów na wydostanie się;
2. Gdy wszystkie zawodzą - czas na porcję czarnego humoru (w tym wypadku przypomnienie sobie piosenki "5 little monkeys sitting in a tree");
3. Bohaterowie przez jakiś czas zamulają, wspominając groźne i zabawne sytuacje z dzieciństwa;
4. Następuje rozłam w grupie, padają wzajemne oskarżenia, morale drastycznie spada;
5. Jako wyraz skrajnej desperacji, bohaterowie sięgają po rozwiązania nieracjonalne: rytuały, zaklęcia i wyliczanki z dzieciństwa;
(...)


Łatwo więc wywnioskować, że "Martwa rzeka" jest filmem z grubsza przewidywalnym i umiarkowanie trzymającym w napięciu. Jego twórcy uciekają się do jeszcze jednego chwytu - a mianowicie próbują nam sprzedać swoje "dzieło" jako rzekomo oparte na faktach. Mimo to, naprawdę ciężko wczuć się w położenie bohaterów i nie zasnąć w połowie seansu.

"Black Water" nie dostanie ode mnie "jedynki" tylko ze względu na epicko sfilmowane ujęcia wynurzającego się krokodyla. To zwolnione tempo jest dość kiczowatym zabiegiem, ale taka zielona bestia, monumentalnie wyłaniająca się spod wody, na swój sposób robi wrażenie.

OCENY
Kaes: 4/10
Kuba: 2/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz