poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Black Night

aka: Słodkie Obłąkanie
Znana obsada: -
Rok: 2006
Kraj: Hong Kong/Japonia/Tajlandia
Fabuła: 3 historie.1: Zdradzona dziewczyna mści się na chłopaku. 2: Wrogo nastawieni do dziewczyny ludzie giną w tajemniczych okolicznościach. Dodatkowo bohaterka od dzieciństwa opiekuje się tajemniczym stworzeniem. 3: Zdradzona i zrozpaczona kobieta powoduje wypadek samochodowy. Traci pamięć, ale przy okazji uwalnia tajemniczą siłę.
Długość: 1:38



Kuba: Filmom składającym się z kilku pomnijeszych opowieści z miejsca daję duży kredyt zaufania. To dlatego, że takie krótkometrażowe nowelki po prostu przyjemnie się ogląda - mniej tu nużących dłużyzn, a jeśli któraś z opowieści nie przypadnie nam do gustu, zawsze mamy w odwodzie przynajmniej dwie pozostałe. Poza tym, większość tego typu produkcji (jak "Asylum" z 1972, "Bangkok Haunted" z 2001 czy "Amusement" z 2009) wypada przyzwoicie. Niestety, "Black Night" udowadnia, że nawet w takiej formie trafi się niechlubny wyjątek.
Choć trzy zawarte w tej produkcji opowieści nie wiążą się ze sobą fabularnie, to jednak mają kilka cech wspólnych. Przede wszystkim, jest to motyw wody. Nie wiem, co Azjatów tak w niej przeraża, że pojawia się w co drugim filmie grozy (podobnie jak małe dziewczynki z mokrymi włosami)...
Poza tym, wyjściowym punktem do "strasznych wydarzeń" są tu skomplikowane relacje miłosne i/lub mroczne rodzinne sekrety - to także wątek wielokrotnie przerabiany w kinie orientalnym.

Kaes: W sumie to chyba pierwszy taki film, składający się z kilku krótkometrażówek, jaki oglądałem. To jednak zupełnie coś innego niż filmy, w których toczy się kilka odrębnych historii, które w końcu jakoś się ze sobą łączą. W tym przypadku to zupełnie oddzielne filmy (których pewnie w życiu bym nie zobaczył, gdyby nie zostały połączone w jedno). Ale słusznie mówisz, w przypadku tego typu produkcji można liczyć na mniej dłużyzn a więcej akcji. I tego właśnie się spodziewałem gdy zaczynaliśmy oglądać "Black Night".
Jak już zauważyłeś motyw wody jest czymś co się powtarza w tych trzech tytułach. Ale to nawet nie sama woda jest powtarzalna. Również dziewczyny (nie koniecznie małe dziewczynki) z mokrymi włosami zakrywającymi pół twarzy występują w całej trójce. I ja też nie kumam co jest przerażającego w tym motywie. Może jakby się pojawiło raz coś takiego, to tak, ale ten motyw wystąpił chyba w każdym azjatyckim filmie grozy jaki widziałem. Pewnie jakiś ich dziwny fetysz, którego nigdy nie pojmiemy.

Kuba: No i niestety, licząc na dobre tempo filmu, mocno się przeliczyliśmy. W "Black Night" jest dokładnie odwrotnie: długie, przegadane sceny, melodramatyczne patrzenie sobie w oczy i momentami niejasna fabuła skutecznie odbierały przyjemność oglądania. A szkoda, bo wszystkie trzy "podtytuły" mają potencjał.

Zacznijmy od pierwszego - "Next Door" - w którym przewija się kolejny motyw popularny w azjatyckich horrorach: samotność w wielkim mieście. Bohaterka, mieszkająca w wielopiętrowym apartamentowcu, przemierza jego opustoszałe korytarze... Tu jest jeszcze nieźle - pojawia się kilku "dziadków przerażaczy", zza balkonu wyskakuje widmowy chłopiec, a do drzwi puka (głową!) dziwna dziewczyna. Paranoiczny nastrój zbudowany.

Kaes: Oj bez przesady, nie jest tak źle z tym tempem. Było zdecydowanie mniej dłużyzn niż w pełnometrażowych, słabych filmach. Gorzej było z tą fabułą, która momentami faktycznie była niejasna...

Zgadza się, nastrój był. I w zasadzie nie ma co ukrywać, że właśnie pierwszy tytuł był najmocniejszy z tej trójki. Być może twórcy chcieli w ten sposób zachęcić widza do obejrzenia całości... ale później już niestety było tylko gorzej.
Oprócz dziewczyny walącej głową w drzwi (oczywiście miała mokre włosy, które w niektórych scenach zakrywały jej twarz ;] ), dobrym motywem w "Next Door" była też szklana kulka, która przetaczała się co jakiś czas w trakcie filmu. Kiedy twórcy zdecydowali się na ujawnienie jaka jest jej rola, to muszę przyznać, że byłem mile zaskoczony. Trochę to wszystko było naciągane, ale jednak fajne. Słabym punktem tego tytułu jest tandetny melodramatyzm pod koniec, ale już samo zakończenie można zdecydowanie policzyć na plus.

Kuba: No dobra, początkowo akcja aż tak się nie ślimaczyła, ale z każdą kolejną minutą ziewałem coraz głośniej.
A mniej dłużyzn było, bo i poszczególne filmy trwały krócej - 15 minut melodramatu w półgodzinnej etiudzie też potrafi znużyć.
Rola szklanej kulki to motyw rodem z "Oszukać Przeznaczenie" - tu, jak mówisz, przedstawiony mało wiarygodnie.
Atmosferę grozy psuły rozgadany duch i niedopasaowana muzyka. Ostatecznie wyszło z tego naciągana love story z dreszczykiem, pozostawiające widza z niedosytem.

Lepiej (a na pewno jaśniej) zapowiadała się środkowa opowieść ("Dark Hole"), w której - wyjątkowo - nie straszy nas żadna topielica, a motyw wody został wykorzystany najbardziej efektownie. Do gustu przypadło mi zwłaszcza powiązanie postaci Hyu i oceanarium, w którym pracuje główna bohaterka.

Kaes: No faktycznie. Zupełnie zapomniałem o muzyce, która faktycznie w pierwszym filmie była beznadziejna. Chwilami wręcz przeszkadzała, a tak być zdecydowanie nie powinno.

Właściwie nie wiem czy drugi tytuł zapowiadał się lepiej... za to wiem, że wypadł zdecydowanie słabiej. Hyu był ciekawym motywem, ale był kiepsko zanimowany. Macki wyglądały po prostu źle i poruszały się bardzo sztucznie. Za to kiedy już dopadły ofiarę, to bardzo ładnie je uśmiercały. Zwłaszcza wciąganie oczu bardzo mi się spodobało. Takie dojazdy to ja lubię!

Kuba: Szkoda tylko, że twórcy nie zechcieli pokazać nam Hyu w całej okazałości; zapewne z braku pomysłów i/lub środków w budżecie.
Nie przyłożyli się też do samego scenariusza, bo pomysł z dużym potencjałem przeradza się w prostą, przewidywalną i pozbawioną puenty historię - dla utrudnienia opowiedzianą "od dupy strony". A już jej finałowa scena była esencją nudy.
Z jaśniejszych punktów "Dark Hole" uczciwie trzeba jednak wymienić kilka ciekawych zabiegów technicznych, jak użycie obiektywu typu "rybie oko" w scenie w gabinecie psychiatry.

Ostatni film - "The Lost Memory" - w podobny sposób zaprzepaszcza nadzieje na udany seans. Mamy tu do czynienia z motywem rodem z "Przeczucia" (2007), który spokojnie można było jakoś fajnie rozwinąć - zwrotami akcji czy chociażby kilkoma strasznymi trickami. Ale nie - znowu kończy się na rodzinnym melodramacie...

Podsumowując, "Black Night" to zbiór trzech dobrych pomysłów, spartaczonych w ogranym japońskim stylu. Dobrze, że twórcy oszczędzili nam tym razem elementów komediowych...

Kaes: Ja się chyba cieszę, że nam go nie pokazali. Kiedy wspominam te macki, to nie spodziewam się nic dobrego po całości.

Ostatni tytuł był zdecydowanie najsłabszy. Przez większą część filmu nie wiadomo o co chodzi, a jak już się dowiadujemy, to zdecydowanie nie jesteśmy zadowoleni. Słabiutko wypada.

Spory rozstrzał jeśli chodzi poziom filmów. Pierwszy oceniam na siódemkę, drugi i trzeci odpowiednio na piątkę i czwórkę, co wyliczając średnią daje nam ocenę końcową. Trzy filmy w jednym to ciekawy pomysł - mniej dłużyzn, mniej nudów. Ale słaby tytuł pozostanie słabym tytułem i obniży poziom całości.
A i nie zgadzam się z tym japońskim stylem. Wszak każdy film był innej produkcji i tylko jeden japońskiej.

Kuba: Nie poczułem tego rozstrzału, bo po każdej części byłem mniej lub bardziej zawiedziony. A różniły się między sobą tylko czasem, po którym orientowałem się, że mam do czynienia ze słabym obrazem.
A co do "japońskiego stylu", to właśnie - paradoksalnie - mimo różnych krajów produkcji, wszystkie 3 tytuły miały ze sobą sporo wspólnego.

OCENY:
Kaes: 5/10
Kuba: 3/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz