niedziela, 3 lutego 2013

The Final


aka: -
Znana obsada: -
Rok: 2010
Kraj: USA
Fabuła: Grupka licealnych wyrzutków postanawia zemścić się na swoich szkolnych prześladowcach. Pod pretekstem super imprezy zbierają swoje ofiary w domu z dala od cywilizacji, gdzie spokojnie mogą odpłacić im za lata upokorzeń.
Długość: 1:33




Kaes: Film zaczyna się czarno-białą sceną, w której dziewczyna kupuje kawę w restauracji. Nie widzimy jej twarzy, nic o niej nie wiemy, ale wszyscy dziwnie na nią patrzą i szepczą między sobą. O co chodzi dowiemy się na koniec filmu, a tymczasem akcja przenosi się do pobliskiego liceum. Widzimy kilka scenek, w których kolejne dzieciaki są dręczone przez szkolnych mięśniaków czy przez puste laski... Wszyscy mówią o wielkiej imprezie, która wkrótce się odbędzie... Takie typowe, amerykańskie liceum.

Kuba: Warto wspomnieć, że to następny film, który przez długi czas pomijaliśmy przy wybieraniu kolejnych pozycji do zrecenzowania. W tym wypadku był to efekt jego nijakiego tytułu.
Tak jak piszesz, przez pierwsze kilkanaście minut na ekranie dzieją się rzeczy standardowe dla każdego teen slashera. I tak np. jeśli kamera zajrzy do klasy, to akurat na lekcję o temacie nawiązującym do przyszłych, krwawych wydarzeń (w tym wypadku chodziło o oszpecanie jeńców wojennych przez starożytnych Chińczyków).
Podobnie jak w większości filmów tego typu, osią wydarzeń będzie wielka impreza - ale tym razem twórcy postanowili wykorzystać ten motyw nieco inaczej.

Kaes: No właśnie. Wielka impreza na którą wydaje się że zaproszony jest każdy kto w szkole się liczy i jest lubiany. Nikt nawet nie zastanawia się kto jest organizatorem - zaproszenia się rozeszły, to idziemy! Dla mnie to trochę dziwne, ale taka widać mentalność amerykańskich nastolatków.
Od początku wiadomo, że ci poniewierani szykują zemstę, ale spodziewałem się trochę czegoś innego. Myślałem, że impreza będzie się spokojnie toczyła jak to każda filmowa impreza (chlanie, ćpanie, sex na piętrze), a oprawcy będą stopniowo, cichaczem wyżynać swoje ofiary... Potem ktoś znalazłby trupy, zaczęłaby się walka o przetrwanie - taki klasyczny teen slasher. Tymczasem uczestnicy imprezy szybko zostają odurzeni tajemniczą substancją dodaną do alkoholu, a następnie skrępowani łańcuchami. Gdy się budzą, pojawiają się ich byłe ofiary, w maskach... i zaczynają egzekwować kary, za lata poniżeń...

Kuba: ...a w międzyczasie przyszli kaci zmieniają imprezowe kostiumy na bardziej mroczne - ten zabieg bardzo przypadł mi do gustu. Mniej podobało mi się za to, że wszyscy uczestnicy imprezy stracili świadomość niemal jednocześnie (i podobnie, jak na komendę, ją później odzyskali) - bardzo sztucznie to wyglądało. Wiadomo przecież, że każdy z nich przyjął inną dawkę “doprawionego” alkoholu, a poza tym każdy organizm metabolizuje substancje w innym tempie...
Nie ukrywam, że też liczyłem na nieco inną “organizację imprezy”. Przede wszystkim, spodziewałem się krwawych atrakcji w większej liczbie i bardziej spektakularnej formie. Dojazdów jest stosunkowo niewiele i nie są jakoś bardzo wyszukane, a każdy z nich poprzedza przemowa najbardziej wczutego w całą akcję Dane’a (Marc Donato). Jego gadki są monotematyczne - sprowadzają się do tego, że role katów i ofiar się odwróciły - nie wnoszą nic do filmu i szybko zaczynają irytować.
Z drugiej strony, trzeba wziąć pod uwagę, że to była pierwsza impreza, jaką zorganizowali nasi bohaterowie. Następnym razem “program artystyczny” na pewno będzie ciekawszy ;)

Kaes: Hehe. Faktycznie zmiana strojów była fajna. Postarali się o maski odpowiednie do sytuacji. Bardzo podobało mi się też, że na początku w imieniu wszystkich mówił szefu, czyli wspomniany już Dane. Pozostali porozumiewali się ze swoimi ofiarami na migi. I tutaj na szczególne uznanie zasługuje Emily (Lindsay Seidel), która była tak ironiczna i zarazem niewinna, że aż miło było popatrzeć.
Pseudofilozoficzne gadki faktycznie były męczące. Bohaterowie chcieli na siłę usprawiedliwić swoje działania. No dobrze, mieli trochę racji, ale lekko przesadzili, nie? No i prawdopodobnie twórcy chcieli w ten sposób wpleść w swoje dzieło jakiś głębszy przekaz - jak dla mnie niepotrzebnie. Widzowie i tak doszliby do podobnych wniosków sami, a oszczędzono by im zbędnego patosu.

Kuba: Na minusa zasługują też pozostałe kwestie, które padają z ust bohaterów. Momentami są mocno sztuczne i zbyt górnolotne. Np. w jednej z początkowych scen, Emily na docinki szkolnych koleżanek odpowiada: “Myślę, że byście mnie polubiły, gdybym tylko dostała szansę”. Come on, żaden nastolatek by tak nie powiedział!
Wracając jeszcze do naszej drużyny oprawców, to oczywiście nie wszyscy są aż tak zaangażowani emocjonalnie w całą akcję jak Dane. Nietrudno się domyślić, że ten różny poziom wczucia zaowocuje rozłamem w grupie - to taki filmowy standard.

Kaes: O widzisz... "Drużyna oprawców"... I tu właśnie pojawia się główny problem tego filmu. Bo kto tu jest oprawcą, a kto katem? Początkowo ofiarami byli szkolni frajerzy nękani przez bardziej popularnych kolegów ze szkoły. Potem role się odwróciły i mimo, że na początku myślimy "frajerzy mają rację, czas na zemstę", to z każdą minutą zaczynamy się zastanawiać "kto w tym filmie w zasadzie jest 'bad guyem'?". A jedyną absolutnie nieskazitelną postacią, której nic nie można zarzucić pozostaje czarnoskóry Kurtis (Jascha Washington)...

Kuba: Tyle tylko, że na tym jednym motywie - zamiany ról między ofiarą a katem - nie da się pociągnąć całego filmu. A przynajmniej nie w takiej formie. Bo to tak naprawdę jedyny wątek w “The final”. Akcja toczy się praktycznie tylko w pomieszczeniu, gdzie była impreza i powoli zmierza do finału. “Powoli” jest tu słowem kluczowym, bo na ekranie nie dzieje się zbyt wiele. Scenariusz nie zaskakuje nagłymi zwrotami akcji, a wypadki przebiegają według schematu: “gadka Dane’a, dojechanie kolejnej ofiary, więcej gadki Dane’a, próby ucieczki/sprowadzenia pomocy”.
Rozczarowuje też postawa uwięzionych nastolatków. Nie podejmują oni praktycznie żadnej walki z dręczycielami. A w kilku scenach mają naprawdę dogodne sytuacje przynajmniej do podjęcia próby pokrzyżowania ich planów.
Podsumowując, szkoda że tak ciekawy pomysł nie został w pełni wykorzystany. Film w drugiej połowie robi się po prostu rozwlekły. Dlatego mogę mu wystawić tylko taką - średnią - ocenę.

Kaes: No i w zasadzie powiedziałeś już wszystko co można powiedzieć na temat tego filmu.
Mimo wolno toczącej się akcji i pseudofilozoficznych wywodów Dane'a "The Final" ogląda się dobrze i na pewno nie można uznać, że czas poświęcony na ten film był czasem zmarnowanym.

OCENY
Kaes: 6/10
Kuba: 5+/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz