niedziela, 3 czerwca 2012

Scre4m

aka: Krzyk 4; Scream 4: Next Generation
Znana obsada: reż. Wes Craven; wyst. Neve Campbell, David Arquette, Courteney Cox, Anna Paquin, Rory Culkin
Rok: 2011
Kraj: USA
Fabuła: 15 lat po masakrze w Woodsboro, Sidney przyjeżdża do rodzinnego miasteczka, promować swoją książkę o tragicznych wydarzeniach. Wraz z nią powraca też zamaskowany morderca...
Długość: 1:51



Kuba: Przed nami kolejny sequel kultowego slashera, którego wszystkie poprzednie części trzymały wysoki poziom (tak, tak - od podobnego zdania zaczynałem niedawno recenzję "Final Destination 5").
Na początek Wes Craven serwuje nam długie, choć zaskakujące i dowcipne intro - oparte na motywie "filmu w filmie" - po którym od razu wiemy (a raczej nie wiemy), czego się spodziewać.
Reżyser, który 15 lat temu tchnął drugie życie w konwencję teen slashera, teraz umiejętnie wprowadza go w drugą dekadę XXI wieku. Bohaterzy "czwórki" komentują z ekranu hity kina grozy ostatnich lat (jak chociażby "Piłę" czy nurt horrorów azjatyckich) i używają Facebooka, Twittera, wiedoblogów czy aplikacji na iPhone'a. To z kolei ukłon w stronę młodszej widowni, która za czasów premiery "jedynki" zanieczyszczała jeszcze pieluchy.

Kaes: Ha! Twórcy prezentują wręcz motyw filmu w filmie w filmie! Ale do rzeczy. Zaraz na początku film zgarnia dwa plusy - jeden za Hayden Panettiere i drugi za Emmę Roberts. Niestety bardzo szybko dostaje też minusa. Szybko okazuje się, że nie warto oglądać czwórki, nie mając pojęcia o częściach poprzednich. No i owszem, nawiązania do poprzednich części są zawsze w filmach fajne, ale trzeba to zrobić umiejętnie, tak żeby nie zrazić kogoś, kto nie oglądał wcześniejszych filmów z serii. A tutaj było nawet gorzej. Ciężko było mi się połapać mimo, że jedynkę oglądałem (no niby bardzo dawno temu, ale "Oszukać przeznaczenie" też oglądałem dawno, a nawiązania w piątce nie sprawiały mi problemu), dwójki nie miałem okazji zobaczyć, ale trójkę jako tako kojarzę. Efekt był taki, że przez pierwsze pół godziny film mnie męczył.

Kuba: Dodajmy także, że twórcy "czwórki" zastosowali też motyw filmu w filmie :)

Zgodzę się też, że grają tu wyjątkowo ładne dziewczyny. A że stanowią przeważającą część obsady - każdy znajdzie wśród nich swoją ulubioną.
Poza nimi, spotkamy także starych znajomych z trzech poprzednich części: Neve Campbell (jako Sidney Prescott), Davida Arquette (jako Dewey Riley) oraz Courteney Cox (jako Gale Weathers-Riley).

Dziwię się, że narzekasz na nawiązania do poprzednich "Krzyków". To nie banalne fabularnie "Oszukać Przeznaczenie", które możesz oglądać praktycznie w losowej kolejności. Sequele powstają właśnie z myślą o widzach nienasyconych po poprzednich częściach. A seria Cravena w dużej mierze opiera się właśnie na autoironicznych nawiązaniach. Jako przykład podam tu chociażby scenę śmierci w garażu czy finałową sekwencję w kuchni (w której uważny widz wychwyci też analogie do "All the boys love Mandy Lane"). To tak jakbyś zaczął "Trylogię" od "Pana Wołodyjowskiego" i narzekał, że nie wiesz o co chodzi z tym Azją...

Kaes: No nie do końca się zgodzę. Po pierwsze Trylogia to Trylogia - i od początku było to rozpisane na trzy powieści. Stanowi całość i powinno się ją oglądać po kolei. Twórcy Krzyku nie zakładali na początku, że powstaną w sumie cztery części, więc właściwie każdy z filmów jest "dopinany" do poprzednich. No a po drugie, skoro już uznałeś za stosowne przywołać jako przykład Trylogię... Ja zacząłem właśnie od "Pana Wołodyjowskiego" (mówię oczywiście o filmie), potem obejrzałem "Potop". A "Ogniem i mieczem" nie widziałem nigdy w całości, tylko jakieś tam wybiórcze sceny. I oba filmy oglądało się przyjemnie, mimo, że nie po kolei. Nie mam nic do nawiązań do poprzednich części. Sam je lubię i powinny one być. Ale nie w ten sposób, że nie wiadomo kompletnie o co chodzi. A że, jak wspomniałem, oglądałem dwie z trzech poprzednich części, to chyba coś jest nie tak, jak się nie można w niczym połapać.

Kuba: Cool story z tym Sienkiewiczem... A wracając do "Krzyku", to trudno żeby każdy kolejny sequel poprzedzał 15-minutowy skrót "w poprzednich odcinkach"... Stąd rada dla Czytelników: przed obejrzeniem "czwórki" odświeżcie sobie pozostałe części.

A już z innej beczki - ostatnia część slasherowej sagi zrobiła na mnie wrażenie swoją wieloaspektowością. Bo poza oczywistym wątkiem zamaskowanego mordercy zmniejszającego populację Woodsboro, obserwujemy też zjawisko kultu, jakim obrasta tragedia sprzed lat. Miejscowa młodzież w każdą rocznicę masakry organizuje maratony z filmami nakręconymi w oparciu o krwawe wydarzenia (choć akurat ten wątek jest mocno przerysowany). Wszyscy uczestnicy dramatycznych zajść z przeszłości stali się celebrytami; piszą książki rozdają autografy... Mało tego, wokół nich kręcą się także psychofani. Służbistka Judy (Marley Shelton) jest ślepo zapatrzona w swojego przełożonego - Deweya. Zaś do Gale "przyczepia się" Rebecca (Alison Brie) - początkująca dziennikarka, która chce - podobnie jak swoja idolka - "wybić się" na masakrze w miasteczku. Obie role są zresztą bardzo ciekawie napisane.
Jednym słowem, Woodsboro z tragedii uczyniło swój główny towar eksportowy. Przypomina mi to historię Nataschy Kampusch, która po 8 latach w roli więźnia psychopaty, wydaje książki i prowadzi własny talk show.

Kaes: Prawda. Zdecydowanie obejrzyjcie poprzednie części (nawet jeśli już widzieliście wcześniej), bo ciężko będzie się połapać. A po co się męczyć?

Wieloaspektowość... To chyba trochę za mądre słowo jak na ten film. Ale po części się z Tobą zgadzam. I rzeczywiście atmosfera w miasteczku jest ciekawa. Bardzo dobrze to wszystko opisałeś, więc może nie będę się powtarzał. Zatrzymam się tylko na moment przy organizowanym co roku maratonie filmowych. Po pierwsze bardzo dobry pomysł - zarówno jako chwyt filmowy (łatwo i efektownie można było popchnąć akcję do przodu) jak i sama idea organizowania takiego corocznego maratonu. Chętnie bym brał udział w czymś takim na miejscu tych nastolatków, zwłaszcza, że seanse połączone są z niezłą imprezą :). Za to jeśli chodzi o przerysowanie tego motywu, to tu też masz rację. Mnie przede wszystkim uderzyło to, że każdy licealista z Woodsboro jest fanem kina grozy. Takie to dziwne trochę.

Kuba: Wrócę jeszcze do "Krzyku" jako ciągnącej się od 15 lat filmowej sagi. Obserwujemy tu jak na przestrzeni lat ewoluowała konwencja teen slashera. Przykładem niech będzie dobrze znany motyw nerda nierozstającego się z kamerą. W "czwórce" występuje jego unowocześniona wersja, zaopatrzona w cyfrowy sprzęt, z którego obraz płynie bezpośrednio do Internetu.
Nowy "Krzyk" to także swego rodzaju zderzenie dwóch teen slasherowych generacji: tria Sidney-Gale-Dewey, reprezentującego starą szkołę - z Jill i jej znajomymi, wychowanymi już na innego rodzaju "filmach z dreszczykiem". Ciekawym momentem jest nawiązanie współpracy pomiędzy nimi - kiedy to Gale wchodzi w układ z członkami kółka filmowego.
Ale Wes Craven postanowił pokazać nam nie tylko rozwój wspomnianego podgatunku kina grozy, ale i samych bohaterów. Dobrym przykładem jest tu Sidney, która solidnie zaprawiona w boju po poprzednich częściach - zamiast chować się po szafach - dzielnie stawia czynny opór zamaskowanemu napastnikowi. Zresztą to, że przyszłe (lub niedoszłe) ofiary mordercy wcześniej nieźle dają mu w kość - jest charakterystyczną cechą całej serii.
Uważny widz wychwyci w filmie liczne nawiązania zarówno do pozostałych "Krzyków", jak i innych klasyków horroru. Ot, chociażby scena, w której chłopak wkrada się przez okno do pokoju ukochanej, co później wciąga go na listę podejrzanych...

Kaes: Ja bym nie przypisywał temu filmowi jakichś super głębokich przesłań. Ot taki tam sobie slasher, który można obejrzeć (a trzeba jeśli się jest fanem serii). A ewolucję gatunku można zaobserwować oglądając dowolną serię, którą kręcono na przestrzeni 20, 30 lat. Choćby "Piątek trzynastego". Albo wręcz porównać stary, klasyczny slasher np. wspomniany już piątek z 1980 r., z jakimś nieco nowszym, powiedzmy z "Koszmarem minionego lata" (1997) i z czymś zupełnie nowym np. "Wszyscy kochają Mandy Lane" (2006). I wtedy też będzie można sobie zobaczyć jak gatunek ewoluował.
Ostatecznie jak już się "Scre4m" rozkręcił, to był zjadliwy, więc końcowa ocena nienajgorsza (choć może odrobinkę zawyżona).

Kuba: Nie zgodzę się. Wymienione przez Ciebie tytuły (poza "Mandy Lane") - pomijając moją ogromną sympatię do nich - były tak naprawdę jednowątkowymi historyjkami o grupie nastolatków, metodycznie szlachtowanych przez zamaskowanego psychopatę. Ich "ewolucja" polegała wyłącznie na tym, że bohaterowie kolejnych części żyli w coraz "nowocześniejszych" czasach i co za tym idzie - wykorzystywali kolejne współczesne nowinki technologiczne do walki o przeżycie. I tak, do zadzwonienia po pomoc przestała być już potrzebna budka telefoniczna, bo każdy nosi przy sobie komórkę (z wyczerpaną baterią i permanentnym brakiem zasięgu - ale to już inna sprawa), a młodsze rodzeństwo głównych bohaterów poznaje sekrety kobiecej anatomii już nie z chowanych pod materacem świerszczyków, ale dzięki Internetowi. Mimo to, nadal główną (i najczęściej jedyną) osią fabuły są zmagania rozwiązłej młodzieży z sadystycznym mordercą.
Natomiast "Krzyk" już od pierwszej części był filmem także (a może przede wszystkim) O teen slasherach. Jego bohaterowie rozmawiali o nich, cytowali je, a nawet wykorzystywali widzę z nich w starciach z jegomościem w białej masce. W pozostałych cyklach motyw kina grozy - jeśli się pojawia, to najczęściej w postaci czarno-białej wersji "Nocy żywych trupów", lecącej na telewizorze gdzieś na trzecim planie. Bohaterowie sagi Cravena są z horrorami na bieżąco. Czynią też ironiczne uwagi pod adresem poprzednich części cyklu i sprawiają wrażenie jakby byli świadomi, że są tylko postaciami w filmie.
Dodatkowo, w produkcji kręconej z takim rozmachem i budżetem nie ma przypadkowych scen. Dlatego cały ten pokręcony, szkatułkowy wstęp nie miał na celu wyłącznie rozbawić i zdezorientować widza. Wes Craven nakręcił trafny komentarz do najnowszych nurtów we współczesnym kinie grozy.

Ale jednocześnie w kilku momentach przeholował. W "czwórce" morderca atakuje wyjątkowo bezczelnie: w domu pilnowanym przez policyjny radiowóz czy niemal na konferencji prasowej mundurowych. A zaraz potem ulatnia się praktycznie w paranormalny sposób. Ciężko to łyknąć, nawet przez pryzmat filmowej konwencji.
Zadanie ułatwiają bad guyowi także same ofiary, które podczas rozmawiania przez telefon najchętniej ustawiają się plecami do ogromnego okna. Inna sprawa, że domy w "Scre4m" sprawiają wrażenie skonstruowanych w większości z wielkich szklanych tafli. Aż się prosi, by ktoś wleciał przez nie do salonu.
Nawet najwięksi horrorowi koneserzy mogą pogubić się na zagmatwanej końcówce. Reżyser miesza wątki i przerzuca podejrzenia na kolejne postacie tak, że ostatecznie dajemy sobie spokój z rozwiązywaniem zagadki tożsamości mordercy na własną rękę. A i tak sprawa wyjaśnia się dzięki słynnemu "filmowemu olśnieniu". Jeden z bohaterów, pod wpływem impulsu, w ułamku sekundy składa wszystkie elementy układanki w logiczną całość - by w porę zapobiec jeszcze jednemu rozlewowi krwi. Mocno naciągane.

Mimo tych drobnych nielogiczności, czwartą część "Krzyku" należy uznać za bardzo udaną. Poza głównym wątkiem, jest to także opowieść o potędze Internetu i dążeniu do sławy za wszelką cenę. Jako fan serii, uważam że "Scre4m" spokojnie zasłużył na "dziewiątkę".

Kaes: "Ich "ewolucja" polegała wyłącznie na tym, że bohaterowie kolejnych części żyli w coraz "nowocześniejszych" czasach i co za tym idzie - wykorzystywali kolejne współczesne nowinki technologiczne do walki o przeżycie." - powiedział ten, co jako przykład ewolucji teen slashera podaje geeka z kamerą cyfrową...
Ja nie chcę tu umniejszać wpływu Krzyku na historię gatunku. Doceniam to, że twórcy bawią się tym i co jakiś czas puszczą oko do widza nawiązując do znanych motywów czy wcześniejszych części serii. Ale moim zdaniem w czwórce robią to zbyt nachalnie.

Kuba: No dobra, masz mnie :) Faktycznie, to nie był najbardziej fortunny przykład. Chodziło mi też o to, że inne slashery, przez prawie 30 lat, w większości powielały schemat: ktoś szedł kopulować na mokradła, ktoś proponował, by grupa się rozdzieliła, a ktoś chował się przez zabójcą w szafie albo pod łóżkiem. W "Krzyku" tego nie ma. Owszem, fabuła nadal kręci się wokół mordowanych nastolatków, ale w tym przypadku nie sposób przewidzieć kto, jak, gdzie i kiedy - zginie.
Jednocześnie rozumiem, że niektórych widzów mogą męczyć te ciągłe nawiązania, aluzje i autoironia, ale cóż - taki już urok tej serii i ciężko marudzić, świadomie idąc do kina na jej czwartą część.

OCENY:
Kaes: 6/10
Kuba: 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz