niedziela, 5 czerwca 2011

Chain Letter

aka: -
Znana obsada: -
Rok: 2010
Kraj: USA
Fabuła: Maniakalny morderca wysyła nastolatkowi łańcuszek - prześlij pięciu osobom albo zginiesz. W ten sposób rozpoczyna się ciąg brutalnych zabójstw. Ofiarami są osoby, które przerwały zabójczy łańcuszek.
Długość: 1:29





Kaes: Film zapowiadał się naprawdę fajnie. Widzieliśmy już kilka tytułów tego typu - gdy "zabijała" kaseta video, telefon, zdjęcie, strona internetowa... Ale o łańcuszku śmierci jeszcze filmu nie było. Pomysł ciekawy, można z tego było zrobić niezłą siekę. I początek filmu utwierdza w przekonaniu, że można się po nim spodziewać czegoś dobrego. Dziewczyna budzi się w garażu, związana łańcuchami... Jedna noga przywiązana do jednego samochodu, druga do drugiego. I małżeństwo, które właśnie wyrusza do pracy, tymi właśnie autami. Rezultat chyba jest łatwy do przewidzenia.

Kuba: Fakt, film zaczyna się mocnym akcentem. Dojazd efektowny, choć nieco przekombinowany. To zresztą cecha większości scen śmierci w "Chain Letter". Ogląda się je przyjemnie (hi, hi), ale z wrażeniem, że twórców lekko poniosła fantazja.
Kontrastuje to ze schematycznością całej produkcji. Widać, że reżyser bardzo chciał odświeżyć formułę teen slashera; niestety, na chęciach się skończyło. I tak, w czasie seansu czeka nas niekończący się korowód ogranych motywów: mądry cytat na początku (tym razem wyjątkowo nie Biblia, a Nietzsche), temat szkolnych zajęć "przypadkowo" nawiązujący do fabuły i oczywiście brutalnie uszczuplana grupa nastolatków...

Kaes: Skoro już jesteśmy przy grupie nastolatków... Warto zauważyć, że właściwie wszyscy bohaterowie są strasznie nijacy. Jedynym wyjątkiem jest Neil, czyli typowy amerykański nerd, grający w mmorpg i nielubiany przez rówieśników. Pozostali są tak zwykli, że ciężko rozróżnić poszczególne postaci. W czasie oglądania miałem problem czy ta laska co właśnie ginie to siostra tego gościa, czy laska tamtego czy może ktoś spoza grupy głównych bohaterów. Nie lubię czegoś takiego. Już wolę jak każdy się czymś wyróżnia, nawet jeśli są to schematy (twardy sportowiec, tępa blachara, kujon, zakochana para szukająca zacisznego kącika itp.).

Kuba: Dodatkowo nie ma tu typowej, trzymającej ze sobą paczki kumpli. Główni bohaterowie niby się ze sobą spotykają, ale wątki ich postaci (a co za tym idzie - wątki ich dojazdów) toczą się równolegle, bez związku ze sobą. Może to pomysł twórców na pokazanie, że komputery i internet izolują nas od społeczeństwa...? ;)

W ogóle początkowe szybkie tempo siada gdzieś po drugim trupie i dalej film wlecze się jak net przez modem. Odnoszę wrażenie, że reżyser chciał tę banalną fabułę na siłę rozciągnąć do pełnego metrażu i wyszło, jak wyszło... Luki między kolejnymi egzekucjami "umilają" nam wieczna burza na planie, do spółki z niepokojącą muzyką, które w takim natężeniu - zamiast budować klimat - zwyczajnie nużą. Do tego stopnia, że ciężko się potem wczuć, gdy na scenę w końcu powraca wytatuowany oprawca.

Kaes: Ha ha. Tak właśnie twórcy mogliby uzasadnić swoje działanie. Ale nie oszukujmy się - pomysł chybiony. Nie powinno się nawet próbować przemycać do kina klasy B takich głębszych, filozoficznych rozkmin. Nie po to ludzie oglądają horrory, żeby zastanawiać się nad sensem istnienia (chociaż akurat wątek kruchości życia ludzkiego i przemijania w pewnym sensie jest wpisany w ten gatunek ;] ). Ale skoro już jesteśmy przy takich ciężkich tematach, to dodam, że autorom bardzo ładnie udało się pokazać taki typowo ludzki sposób myślenia. Co robi osoba, która dostaje łańcuszek grożący śmiercią? Mówi "nie wierzę w to, ale wyślę tym, których nie lubię". Bardzo mi się to podobało.

Jak już wspomniałeś ulewy i burze są czymś stałym w scenerii tego filmu. Ale jest coś czego stale brakowało - rodziców. Przez większość filmu nie uświadczymy rodziców bohaterów. Pojawiają się oni zaledwie w kilku scenach. Niby to częsty motyw występujący w horrorach (i nie tylko w sumie), ale zazwyczaj jest to w jakiś sposób uzasadnione - wyjazd wakacyjny, kampus studencki itp.

Kuba: W "Chain Letter" nie pojawiają się "dorośli", bo twórcom pewnie trudno było znaleźć odpowiednich aktorów. Jeśli ludzie o wyglądzie 30-latków grają licealistów (standard w amerykańskich filmach), to jak mieliby wyglądać ich rodzice...? ;)

Rozsyłanie łańcuszka, mimo że to zabobon, to rzeczywiście fajny, przewrotny i taki życiowy motyw. Ale jeden taki smaczek nie ratuje całej produkcji...

A takich, jak to nazwałeś, "filozoficznych rozkmin" - jest w "Łańcuszku" o wiele więcej. Reżyser dość nachalnie poucza nas, że rozwój techniki, komputery i Internet nie są zupełnie cacy. To taki trochę "horror technologiczny" ;)
A cały ten "motyw komputerowy" jest sztucznie podkreślany przez przejścia między scenami rodem z "Matrixa" i stosowne nawiązania fabularne (umawianie się na randki przez net, policjant podający maila "jakby coś wam się przypomniało") - może się czepiam, ale wyglądało to bardzo sztucznie.
Ale żeby nie było - w filmie jest też parę atrakcji dla fanów teorii spiskowych, starych legend i satanistycznych kultów. Widać, że twórcy sobie nie żałowali i pojechali po całości. Tyle tylko, że ta mieszanka jest kompletnie bez smaku.

Okazuje się, że z połączenia (bardzo dobrych) "Sali Samobójców" i "Stay Alive" też może wyjść film, którego szczegóły ciężko sobie przypomnieć już po dwóch tygodniach...

OCENY:
Kuba: 3/10
Kaes: 5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz