poniedziałek, 20 czerwca 2011

Acolytes

aka: -
Znana obsada: -
Rok: 2008
Kraj: Australia
Fabuła: Trójka nastolatków nakrywa mordercę na zakopywaniu ciała. Chcąc jego rękami zemścić się na oprawcy z dzieciństwa, zaczynają prowadzić z nim niebezpieczną grę.
Długość: 1:27




Kuba: Film zaczyna się - standardowo już - od mocnego akcentu, czyli dojazdu młodej dziewczyny w zakrwawionej bieliźnie, w leśnej scenerii. Potem akcja "siada", ale tylko pozornie. Bo z jednej strony bohaterowie szwendają się po okolicy bez celu, wyraźnie nie wiedząc, co ze sobą zrobić; ale z drugiej - reżyser nie zapomniał, że oglądamy horror/thriller i co parę minut sprawia, że mimowolnie podskakujemy w fotelu. Efekt ten osiąga metodami prostymi (nagły hałas, "coś" przemykającego przez ekran), ale nad wyraz skutecznymi.

Kaes: Ha! Skoro już przy mocnym akcencie jesteśmy... to zostańmy na chwilę przy akcencie. Film jest produkcji australijskiej i niestety oglądaliśmy go bez napisów. Normalnie byłoby w porządku. Nie tym razem jednak. Zawsze mówiłem, że ciężko zrozumieć akcent brytyjski. Przyzwyczajony do filmów amerykańskich, osłuchany z angielskim w wersji amerykańskiej często miałem problemy ze zrozumieniem Brytyjczyków. Ale Australijczycy przebijają ich w całej rozciągłości. Czasem nawet jak domyśliłem się co powiedzieli bohaterowie to nie do końca mogłem uwierzyć, że to właśnie to słowo.

Ale do rzeczy. Przyznać muszę, że ta metoda z "czymś nagle wyskakującym" jest bardzo ograna, ale twórcy tego filmu wykorzystują ją w sposób mistrzowski. Duży plus za to.

Kuba: Fakt, ciężko się ten film ogląda w oryginalnej wersji. Przez pierwsze kilka minut mieliśmy nawet wątpliwości, czy nie jest to jakiś egzotyczny, amatorski dubbing - pomimo tego, że większość kwestii pada na tle idealnej ciszy.
Bo "Acolytes" to produkcja ascetyczna - na ekranie niewiele się dzieje, praktycznie brak tu ścieżki dźwiękowej, a bohaterowie błąkają się po niemal wymarłym mieście. Budżet czy wizja artystyczna...?
Ale mimo to, w czasie seansu ciężko się nudzić; w dużej mierze za sprawą głównej bohaterki - Chasely (Hanna Mangan Lawrence). To będzie wielka gwiazda! ;)

Kaes: A właśnie. Muzyki w tym filmie nie za wiele. W zasadzie to muzyka pojawia się wtedy, kiedy główna bohaterka zakłada słuchawki na uszy. Widz słyszy wtedy to co ona - czyli muzykę. Robi się wtedy trochę teledyskowo, ale nie przeszkadza to jakoś bardzo. Natomiast wymarłe miasto jest nieco irytujące. Trójka dzieciaków szwęda się po miasteczku i nikogo nie spotykają przez pół dnia... Pomijam to, że powinni być w szkole. No i to że takie małolaty nie powinny prowadzić auta. Ale to już zupełnie inna kwestia.
Jeśli zaś chodzi o Hannę Mangan Lawrence, to faktycznie miło się na nią patrzy. I chętnie bym ją zobaczył w innych filmach. Oby jej kariera się rozwijała!

Kuba: Jak podaje imdb.com, Hania ma na swoim koncie zaledwie kilka produkcji - jakieś seriale i inne mało interesujące rzeczy. Ale czekamy z niecierpliwością na kolejną jej produkcję! :)

A co do puszczania małolatów samopas, to zdziwiło mnie też, że w sytuacji tarapatów, nie proszą o pomoc policji, rodziców - tylko działają na własną rękę. Mimo, że to tylko filmowa fikcja, to jakoś mnie to drażniło.

Podoba mi się za to, że "Acolytes" nie ma typowej dla horrorów (czy w ogóle filmów) fabuły w stylu: bohaterowie za wszelką cenę chcą przetrwać plagę zombie/starcie z zamaskowanym mordercą/noc w nawiedzonym zamczysku - i po kolei przenoszą się na tamten świat, realizując przy okazji poboczne questy (włączyć generator w piwnicy; wykraść klucz z kieszeni bad guya; dostać się do działającego telefonu).
Tutaj oglądamy po prostu kilka dni z życia zblazowanych nastolatków, mających głupie pomysły i za dużo wolnego czasu. Akcja posuwa się skokowo, czasem ustaje, dlatego nigdy nie wiemy, kiedy reżyser zaskoczy nas kolejnym trupem. Bez takiego kinowego zadęcia film zyskuje na realizmie i uderza ze zdwojoną mocą.

Kaes: No ale przecież takie działanie na własną rękę jest bardzo typowe. To jedna z tych rzeczy, które są wpisane w gatunek, bez których nie byłoby pewnie z połowy filmów, które oglądaliśmy.

Tę nietypowość o której piszesz być może zawdzięczamy pochodzeniu filmu. Wszak nie jest to kolejna amerykańska produkcja, których chcąc nie chcąc oglądamy najwięcej.

Dodam jeszcze, że sceny finałowe zaliczam filmowi na plus. Jest trochę zaskoczenia, jest akcja, nie ma na co narzekać.

Kuba: Tak, końcówka filmu zdecydowanie trzyma w napięciu. Ale także na długo przed nią autorzy zaskakują nas nagłymi zwrotami akcji. Wiele emocji budzi niebezpieczny układ, w jaki młodzi bohaterowie wplątują się z dwoma groźnymi przestępcami; zawierają i zrywają sojusze, a każda ze stron dodatkowo prowadzi własną grę. Świetnym przykładem jest tu wspólna przejażdżka samochodem Iana (Joel Edgerton), Marka (Sebastian Greogry) i Petry (Bella Heathcote). Dodatkowo, z każdą minutą dowiadujemy się, że główne postaci mają ze sobą o wiele więcej wspólnego, niż przypuszczaliśmy.

A z bardziej "technicznych" zalet filmu - podobały mi się krótkie, mroczne przebitki z jakiegoś tajemniczego miejsca, pojawiające się na ekranie co kilka minut. A ich znaczenie poznajemy dopiero pod koniec seansu.
Kolejny plus za konkretne, niewydumane sceny dojazdów. W "Acolytes" krew nie sika po sufitach, przez co brutalne momenty zyskują na naturalności.

Podsumowując, tę australijską produkcję z czystym sumieniem można polecić fanom thrillerów psychologicznych i nowatorskich rozwiązań w kinie grozy.

OCENY:
Kaes: 6/10
Kuba: 7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz