piątek, 1 kwietnia 2011

After.Life

aka: Po życiu
Znana obsada: reż. Agnieszka Wójtowicz-Vooslo; wyst. Christina Ricci, Liam Neeson
Rok: 2009
Kraj: USA
Fabuła: Główna bohaterka budzi się w kostnicy i dowiaduje się, że... nie żyje. Co gorsza, za kilka godzin ma być jej pogrzeb. A wyjście z tej niecodziennej sytuacji okazuje się nad wyraz trudne...
Długość: 1:42





Kuba: Zacznijmy od tego, że "After Life" to jeden z tych filmów, gdzie mamy bezbronną ofiarę, uwięzioną w kryjówce wroga. Przy czym wspomniany "wróg" wcale nie zamierza jej zabijać. No, może nie od razu... Czyli patent znany chociażby z "Misery" czy "Boxing Helena". Z drugiej strony, film porusza tematykę balansowania na granicy życia i śmierci, co nasuwa skojarzenia np. z obrazem "Awake".

Kaes:
 
Skojarzenie z "Awake" jak najbardziej trafne. Oprócz samego motywu "przebudzenia" wokół którego wszystko się kręci do podobieństw możemy zaliczyć drugie połówki głównych bohaterów, którzy to stoją murem za swymi ukochanymi. Co prawda zupełnie inaczej się to później kończyło, ale to już inna kwestia.
Również porównanie do "Misery" mi się podoba. W obu filmach nie dość, że bad guy nie chce zrobić krzywdy swej ofierze, to wręcz uważa, że jest pomocny! Teksty "przecież ja to wszystko tobię dla ciebie... dla twojego dobra tak będzie najlepiej" wręcz wylewają się z obu tytułów.

Boksującej Heleny już za bardzo nie pamiętam, więc w tej kwestii się nie wypowiem. W filmwebie oceniłem ten film raczej nisko, więc to pewnie dlatego.

Kuba: Akurat w "After Life" z tym "staniem murem" bywało różnie... Ale nie zdradzajmy Czytelnikom fabuły ponad to, co muszą wiedzieć. Ja bym relacje Anny (Christina Ricci) i Paula (Justin Long) nazwał
schematycznymi. Każdy, kto widział parę filmów tego typu, bez trudu przewidzi, jak filmowa para zachowa się w stosunku do siebie.

 W "After Life" znajdziemy też więcej takich "standardowych motywów" - np. gasnące lampy na korytarzu czy zapomialski "bad guy", który swoim wcześniejszym powrotem może zniweczyć ofierze misterny plan
ucieczki... Nie muszę chyba dodawać, że ta przewidywalność obniżyła stopień mojego zainteresowania podczas seansu.

Kaes: Bardziej "różnie" bywało akurat w Przebudzeniu ;)

A standardowych motywów owszem, było sporo. Do tych wymienionych przez Ciebie jeszcze bym dorzucił dziwnego dzieciaka. A no i bad guy, który był chyba trochę wzorowany na postaci Jigsawa. Spokojny, opanowany, wręcz flegmatyczny, mówiący w podobny sposób i również posiadający "większy plan" i jakąś wizję nawrócenia swoich ofiar. I też udaje mu się zdobyć ucznia/naśladowcę. Może więc doczekamy się kontynuacji?

Jeśli zaś chodzi o misterny plan ucieczki to też standardowo - ofiara go nie miała. A jak już prześladowca wrócił do domu, to zachowywała się zupełnie nierozsądnie - biegała po całym domu tupiąc i zrzucając z półek różne przedmioty, sapała, jęczała... zero profesjonalizmu.

Kuba: Fakt, "Przebudzenie" jest pod tym (i nie tylko pod tym) względem bardziej zaskakujące.
Akurat postać "dziwnego dzieciaka" - Jacka (Chandler Canterbury) - jakkolwiek standardowa, tak jest jednocześnie bardzo interesująca. To jeden z lepszych motywów w tym filmie.

W ogóle postaci poboczne to mocny punkt "After Life". Wspomnijmy chociażby dwie matki: Beatrice Taylor (Celia Weston) - niedoszłą teściową Paula, poruszającą się na wózku inwalidzkim i instrumentalnie
traktującą swoją córkę. Mamy też uzależnioną od telewizji mamę Jacka. Obie postaci pojawiają się na ekranie zaledwie na parę minut, ale mimo to przykuwają uwagę bardziej, niż główna oś filmu.

Co do porówniania Eliota z Jigsawem, zgodzę się tylko częściowo. "Geniusze zła" zazwyczaj są spokojni i flegmatyczni. A ich "większe plany" to już (w tym wypadku - dosłownie) dwa różne światy. Ale za to
obaj lubią mówić dużo. Za dużo i metaforycznie. Takie "przegadywanie" scen też mi w tym filmie przeszkadzało. Twórcy zapomnieli, że słaby film z filozoficznymi uwagami to nadal słaby film.
Jeśli sequel "After Life" miałby być w podobnym tonie, to wolę żeby w ogóle nie powstał.

Braku planu ucieczki bym się nie czepiał. W końcu na prosektoryjnym stole nie leżał Rambo ani chociaż Paul Sheldon, a zwykła nauczycielka z podstawówki, która - pamiętajmy o tym - przed chwilą dowiedziała
się, że jest martwa. Mnie w filmach bardziej irytuje, kiedy drobne, niewinne kobietki nagle władają nożami lepiej, niż ninja i - pomimo odniesionych ran - ciągle biegają po dachach, strychach i piwnicach, żeby dorwać mordercę w masce.

Bardziej drażniły mnie nagłe spadki i skoki formy Anny, która w jednej chwili porusza się "jak żywa", żeby w kluczowym momencie opaść z sił i słaniać się na nogach.

Kaes: Ja bym aż tak nie przeceniał dziwnego dzieciaka. Ot, jeden z dobrych motywów, ale to tyle. Nic więcej. Na pewno nie jeden z lepszych. Pozostałe postaci poboczne... Co do matki Anny zgadzam się. Ciekawa postać i na pewno jakoś wryje się w pamięć. Za to druga matka... No nie no, daj spokój. Pojawiła się w filmie dwa razy, mniej więcej po pięć sekund każde ujęcie. Jakby to jakoś bardziej zarysowali, to może byłoby fajnie, a tak wyszło średnio. I pewnie za tydzień w ogóle o tej babce nie będę pamiętał.
Warto w tym miejscu zaznaczyć też, że mi się ten film po prostu podobał. Nie nudził, miał kilka bardzo dobrych momentów no i sam pomysł był niezły.

Geniusze zła... No może faktycznie masz rację. W sumie wszyscy oni są do siebie podobni. Mnie się jako pierwszy już chyba zawsze będzie nasuwał Jigsaw, bo to zdecydowanie świetna postać.
Zgadzam się też jeśli chodzi o różnice skoki formy głównej bohaterki. Faktycznie było to nieco irytujące. Zwłaszcza, że nie można tego było żaden sensowny sposób wytłumaczyć. Jeśli osłabiały ją narkotyki, to powinna stopniowo być w coraz lepszej formie, a nie się tak wahać. A jak nie to co innego? Psychika siadała? Zwątpienie, a potem nagły przypływ nadziej dodawał sił? Wątpię.
No ale tak czy siak, nawet niska forma nie usprawiedliwia faktu biegania po domu, tupania i jęczenia w momencie kiedy powinna próbować zachowywać ciszę.

Kuba: Ale właśnie to lekkie "zarysowanie" tych wątków stanowi o ich mocy. Bardziej rozwinięte mogły by być już mniej atrakcyjne. A tak - autorzy zostawiają nas w (jakże intrygującej) sferze domysłów. Poza tym, często takie nieistotne z pozoru scenki pozostają w pamięci dłużej, niż główna oś fabularna. Przykład: dwie groteskowe kobiety, do których przyczepy trafi główna bohaterka remake'u "Teksańskiej Masakry
Piłą Mechaniczną", uciekając przed Leatherface'em. Dobrze pamiętam tę klimatyczną scenę, mimo że oglądałem ten film dobre kilka lat temu.

Nie znam się na działaniu narkotyków, więc się nie wypowiadam :) Ale myślę, że nie ma co dogłębnie analizować kondycji Anny, bo w przypadku "After Life" nie ma to sensu. Silnie zarysowany wątek metafizyczny praktycznie uniemożliwia nam analizę zachowania bohaterów pod kątem logiki. Bo większość mniej sensownych zwrotów akcji można wytłumaczyć jakoś "pozazmysłowo" - np. telepatyczną więź Anny i Paula albo to, jak Eliot daje radę samemu prowadzić dom pogrzebowy, kostnicę i jeszcze
własnoręcznie kopać groby...?

Zgodzę się z Tobą, że pomysł na film był dobry, ale jak dla mnie - kompletnie położony. Głównie przez "przegadanie" i wolne tempo, któremu nie towarzyszył wciągający klimat.
Do fajnych motywów dorzucę jeszcze trzęsącą się figurkę, zabraną przez Paula z samochodu i babcię-płaczkę.
Ogólnie jednak - nie tego się po tym filmie spodziewałem. I wcale nie mam tu na myśli latania z nożem przez 1,5h...

Kaes: No nie wiem. Na mój gust wątek matki-tiwimaniaczki był tak słabo zarysowany, że na pewno bym tego nie zapamiętał. Teraz wryje mi się w pamięć tylko dzięki tej dyskusji, samo z siebie by wypadło z pamięci po tygodniu lub szybciej. A dwóch kobiet z remake'u Masakry jakoś nie kojarzę. Ale to w sumie dawno było.

Zgodzę się - wątek metafizyczny bardzo rozbudowany. Momentami aż robiło się to denerwujące. Ale były też dobre motywy - na przykład wyjęcie bijącego serca z klatki piersiowej (w którymś tam śnie bohaterki).
Trzęsąca się figurka z samochodu - faktycznie to było fajne. Mimo, że normalnie takie figurki są strasznie tandetne, to jednak ta, zaplamiona krwią, trzęsąca się mimo, że nie powinna - była klimatyczna.
I do listy fajnych motywów dodałbym jeszcze dwie rzeczy. Po pierwsze tekst Paula, grabaża: "W moim zawodzie musisz znać ewentualnych klientów". Rozbroiło mnie to totalnie.

Druga sprawa to walory estetyczne. Twórcy filmu zadbali o przyjemność oglądania swojego dzieła. Przez cały film widzowie mogą podziwiać wdzięki głównej bohaterki, która to paraduje w bardzo skąpym odzieniu, albo w ogóle bez niczego. Ot, niby nic, ale biorąc pod uwagę, że aktorka całkiem ładne, to należy to potraktować jako taki miły akcent.

Kuba: No nie wiem, czy to takie "niby nic" - jeśli cycki Christiny Ricci możemy podziwiać praktycznie w co drugiej scenie... Z drugiej strony - rezydenci kostnicy (nawet ci nie do końca sztywni) nie paradują w
golfach... Swoją drogą, twórcy filmu zadbali też o to, żeby Anna - nawet po śmierci - prezentowała się apetycznie. Nie ma tu żadnych urwanych kończyn cxzy wypływającego mózgu. Gdyby nie dwie dyskretne rany, moglibyśmy odnieść wrażenie, że właśnie nakryliśmy bohaterkę pod prysznicem...

Jeśli już przy walorach estetycznych jesteśmy, to zwróćmy uwagę na kolorystykę scen. Większość scenerii utrzymana jest w bladych, szpitalnych szarościach i zieleniach, złamanych intensywną czerwienią... bohaterki (usta, włosy, ubranie, krew) - ciekawy zabieg.

Druga sprawa to "teatralność" poszczególnych scen - mamy tu długie ujęcia, ale i na ekranie niewiele się dzieje. To właśnie sprawia, że film kojarzy mi się ze sztuką "Kto otworzy drzwi" o podobnej tematyce.
Podejrzewam, że także "After Life" można by bez większych modyfikacji przenieść na teatralne deski.
Chociaż mnie ta statyczność w pewnym momencie zaczęła nudzić i irytować.

Na koniec jeszcze jeden smaczek ode mnie - "After Life" potwierdza regułę, że jedyne telefony, jakie uznaje amerykańskie kino to Motorole.

Kaes: Hm... Nie pomyślałem w ogóle o przenoszeniu tego do teatru. Ale faktycznie by można było. Pominęłoby się sceny z jazdy samochodem, a resztę można by spokojnie odegrać na scenie. Mogłoby to być całkiem ciekawe nawet.

A skoro już jesteśmy przy Motorolach, to trzeba dodać, że te Motorole zazwyczaj są z klapką i że Amerykanie nie odbierają tych telefonów poprzez otwarcie klapki. A to chyba dość dziwne. Przynajmniej dla mnie.

OCENY:
Kaes: 7/10
Kuba: 3/10

2 komentarze:

  1. na wstępie muszę przyznac ze choc nie jestem fanem horrorow, to inicjatywa mi sie podoba. w szczegolnosci ciekawa jest forma dialogu.
    a teraz pora ma troszkę uwag... moglibyscie troche bardziej wyczerpujaco opisac fabule, bo osoba ktora nie ogladala filmu (np ja) jak nie wiedziala o co chodzi, tak nie wie. na pewno nie raz przezyliscie sytacje gdy 2 (lub wiecej) Waszych znajomych rozmawialo przy Was o czyms, a Wy nie wiedzieliscie o co chodzi i staliscie jak przyslowiowy kołek. mysle ze analogia jest jasna.
    chcialem wspomniec jeszcze o pewnego rodzaju braku konsekwencji- w penym momencie K. wspomina o tym, żeby nie zdradzac zbyt wiele, a w odpowiedzi S. pisze ze zły złoczyńca doczekał sie ucznia i byc moze bedzie kontynuacja. jak wspominalem nie ogladalem tego filmu, ale strzekam ze to kluczowa informacja i mega spoiler.
    na zakonczenie- nie ogladalem tego filmu ze oszczedzilem 102 minuty swojego zycia.

    C.

    OdpowiedzUsuń
  2. Co do opisów fabuły, to nie chcemy, żeby nasze recenzje były streszczeniem filmu. Owszem, na początku przybliżamy o co w nim mniej więcej chodzi, ale nic ponad to, co mogłoby odebrać Czytelnikowi przyjemność jego późniejszego oglądania.
    A opisując film - chcąc nie chcąc - opisujemy motywy nieznane osobie, która go nie widziała. Ale inaczej po prostu się nie da.
    Ten "spontaniczny spoiler", o którym wspomniałeś to "uboczny efekt" prowadzenia dialogu.

    Dzięki za komentarz!

    OdpowiedzUsuń