niedziela, 5 maja 2013

Total Recall


aka: Pamięć absolutna
Znana obsada: Colin Farrell, Kate Beckinsale, Jessica Biel
Rok: 2012
Kraj: USA, Kanada
Fabuła: Koniec XXI wieku. Po serii wojen chemicznych, Ziemia w większości nie nadaje się do życia. Ludność skupia się w bogatej Zjednoczonej Federacji Brytyjskiej (na terenie dawnej Europy) i biednej Kolonii (dawna Australia). Mieszkańcy tej drugiej codziennie podróżują ultraszybkim metrem, przez jądro Ziemi, do pracy w UFB. Jednym z nich jest Douglas (Colin Farrell), któremu nie odpowiada monotonia takiego życia. By od niej uciec, decyduje się na skorzystanie z usług firmy Rekall, wszczepiającej do umysłu syntetyczne wspomnienia. Wtedy okazuje się, że cała jego dotychczasowa tożsamość to zręcznie zaaranżowana fikcja.
Długość: 1:58

***

Kuba: Film zaczyna się standardowo: najpierw zwięzłe wprowadzenie w świat przedstawiony, potem niespodziewanie wrzucają nas w sam środek akcji. Doug dzielnie się broni, walczy z żołnierzami, choć właściwie nie wie czemu. Niestety, złapali go. Uff, to jednak tylko sen. Obok leży kochana żona i właśnie zaczyna się kolejny dzień życia w przeludnionej Kolonii.
Jak na film science-fiction przystało, jego twórcy przedstawiają nam niezbyt różową wizję niedalekiej przyszłości. Douglas co prawda nie może narzekać, ale praca w fabryce syntetycznych policjantów nie jest niczyim szczytem marzeń. Czara goryczy przelewa się, gdy nasz bohater zostaje pominięty przy awansie. Dlatego też postanawia nadać swojemu życiu nieco kolorów. Idealna do tego wydaje się tajemnicza firma Rekall...

Kaes: Motyw snu rzeczywiście jest dość typowy. W moim przypadku nie było zaskoczenia - od początku wiedziałem, że to był tylko sen. W końcu to remake klasycznego już filmu ze Schwarzeneggerem, który zaczynał się właśnie od snu głównego bohatera. Z tym że tamten sen był zupełnie inny. Pod każdym względem. W przypadku wersji z Colinem sen był jednak dużo bardziej szczegółowy, wyglądał zbyt realnie - bardziej jak wspomnienie niż sen. I za to minus.
Chciałbym się na moment zatrzymać właśnie przy kwestii remake'u i przy okazji rozwiać obawy wszystkich, którzy boją się, że "Total Recall" jest zwykłym odgrzaniem kotleta. Tak naprawdę ten tytuł, to zupełnie inny film niż stara, dobra "Pamięć absolutna". Z oryginału została jedynie główna oś fabuły. Pozostałe podobieństwa to w zasadzie tylko delikatne nawiązania, momentami wręcz puszczenie oka do widza, który oglądał starą wersję. Z takich scen bardzo podobała mi się akcja z maską na lotnisku. Taki mały smaczek, widz znający starą wersję zostaje zrobiony w konia :) Duży plus za to. Najogólniej mówiąc te dwie wersje tego samego niby filmu są tak naprawdę zupełnie odmienne. I dobrze. Nie zdzierżyłbym gdyby twórcy zaserwowali mi ten sam obraz tylko w nowszej oprawie. A tym, którzy nie widziali filmu z Arnoldem, zalecam jak najszybciej uzupełnić braki (do Ciebie piję Jakubie).

Kuba: Ale zauważ, że dzięki moim brakom w znajomości klasycznych tytułów, mamy recenzję z dwóch punktów widzenia :)
Skupmy się teraz na wizualnej stronie filmu. Tutaj duże brawa należą się specom od efektów komputerowych, scenografii, dekoracji i czego tam jeszcze. Świat z końca XXI wieku robi bowiem duże wrażenie. Te wszystkie naćkane w powietrzu malutkie budynki (przeludnienie!) w Kolonii i - dla kontrastu - ekskluzywne biurowce w Federacji, autostrada z antygrawitacyjnymi pojazdami czy windy poruszające się bez pomocy lin... Do tego gadżety z przyszłości: lodówka z dotykowym ekranem, świecące tatuaże, telefon wbudowany w dłoń czy interaktywne holograficzne nagrania. Zresztą część z nich niedługo prawdopodobnie stanie się faktem. Oczywiście poza tunelem przewierconym przez środek Ziemi, którego trasę wagon metra pokonuje w 17 minut - to największa bzdura tego filmu.
Warto wspomnieć, że żaden z elementów scenografii/dekoracji nie powstał tylko dla ozdoby - każdy w jakiś sposób przyda się Dougowi w trakcie filmu - najczęściej do ucieczki lub walki. Najlepszy przykład to moment odwrócenia biegunów, gdy wagon Zjazdu mijał jądro Ziemi.

Kaes: Ależ ja Cię nie potępiam. Po prostu uważam, że jak najszybciej powinieneś uzupełnić te braki. Może i faktycznie recenzja zyska na tym, ale jakbyś znał starą wersję, to może wyłapałbyś jakieś ciekawostki, których ja nie zauważyłem.
Część tych wynalazków już istnieje. Na przykład wspomniana przez Ciebie lodówka z dotykowym ekranem. Nie wygląda to tak jak na filmie, niemniej podzespoły komputerowe, wifi i dotykowy wyświetlacz posiada. Teraz tylko kwestia czasu aż się upowszechnią (albo i nie) i będą standardem w każdym domu. Świecące tatuaże też by mnie wcale nie zdziwiły, a te na filmie wyglądają naprawdę imponująco. "Zjazd", czyli środek transportu o którym mówisz, faktycznie brzmi nierealnie. Ale to przecież science fiction, więc nie nazwałbym tego największą bzdurą. A sam pomysł jest bardzo dobry, robi wrażenie i fajnie wygląda ta podróż - szczególnie motyw zmiany grawitacji przy mijaniu jądra Ziemi. I tak jak mówisz - Doug bardzo ładnie to wykorzystał, co było do przewidzenia jak tylko twórcy nam to pokazali.

Kuba: No to jak wytłumaczysz scenę, w której bohaterowie ganiają się po drabinkach na zewnątrz jadącego wagonu, a pęd powietrza ich nie zdmuchuje...?

Wrócę jeszcze do tego, co pan Quaid robi przez większość czasu - czyli ucieka i walczy. Nie stanowi dla niego problemu kilkunastu uzbrojonych funkcjonariuszy (choć podobało mi się, jak za pierwszym razem praktycznie odruchowo unieszkodliwiał kolejnych napastników, jednocześnie dziwiąc się skąd zna takie sztuczki - Colin Farrell bardzo dobrze to zagrał) ani policyjne androidy (bardzo efektowne swoją drogą). Choć akurat w tym drugim przypadku nie będę się aż tak czepiał, bo facet w końcu pracował przy ich składaniu, więc dobrze wiedział, które kabelki wyrywać.
Czasem dopisze mu też szczęście - jak np. w kwaterze Ruchu Oporu, gdzie przed "egzekucją" pilnuje go tylko kilku strażników, a Główny Zły Boss wcześniej odlatuje wraz z większością świty do ważniejszych spraw. Ale jednocześnie łaskawie zostawia Dougowi pusty samolot, by ten bez problemu mógł go dogonić.
Oczywiście - jak to w filmach bywa - kule się naszego bohatera nie imają, podobnie jak i przypadkowych cywili.

Kaes: Hehe. Nie wytłumaczę :) Nie znam się na tym, ale na pewno są jakieś prawa fizyki, które byłyby to w stanie racjonalnie wyjaśnić :) Zresztą nie o to tu chodzi. Scena miała być widowiskowa i była. Mi to wystarczy i nie zamierzam się czepiać.
Zgadzam się natomiast z kwestią szczęścia głównego bohatera. Ale to właściwie też jest typowy element gatunku... i to również mi nie przeszkadzało.

Jeśli ktoś obawia się, że film mu się nie spodoba, bo oryginał na pewno lepszy, bo to powtarzanie tego co już było, bo Farrell to nie Arnold i tak dalej... To rozwiewam te wątpliwości - myślałem tak samo, a spotkała mnie miła niespodzianka i dobrze się bawiłem podczas seansu.

Kuba: Jeśli już jesteśmy przy wytykaniu niedociągnięć twórców “Pamięci...”, to pozwolę sobie wypunktować kolejne tego typu kwiatki, powielone schematy znane z kina sensacyjnego oraz kilka luźnych uwag, które nie wpływają na ocenę filmu:

- sceny walk i pościgów są teledyskowo zmontowane, dlatego najlepiej nie mrugać oczami podczas ich oglądania
- fajny motyw dwóch kobiet walczących o Douga
- szczególnie podobała mi się postać jednej z nich - pięknej i demonicznej Lori Quaid
- ...która to niemal bez przerwy pcha się na pierwszą linię ognia, np. zabierając broń jednemu z policjantów
- firma Rekall - niby działają legalnie i reklamują się w miejskiej komunikacji, a główny bohater trafia do ich siedziby jak do dilera narkotyków
- w scenie pojedynku Douga z agentką, ta zdradza mu kilka wskazówek do jego prywatnego śledztwa - oczywiście w przerwach między kolejnymi starciami
- ...zresztą także inne postaci przed zadaniem ciosu/oddaniem strzału lubią uraczyć widza jakąś ciętą ripostą
- motyw z fortepianem jako kluczem do rozwiązania jednej z zagadek był zbyt przekombinowany i nie do przejścia dla zwykłego śmiertelnika
- do gustu przypadł mi sposób przedstawienia głównego wątku - czyli Doug równocześnie rozwala wrogów i poznaje prawdę o swojej tożsamości
- niewykorzystany potencjał sceny, w której Harry (kolega z pracy; w tej roli Bokeem Woodbine) robi Dougowi wodę z mózgu
- ruch oporu to oczywiście zgraja cyberpunkowych obdartusów
- w przyszłości słucha się dubstepu
- w końcowej scenie musi pojawić się motyw “filmowego olśnienia” - czyli główny bohater w ułamku sekundy orientuje się, że coś nie gra i ratuje świat

Pomimo powyższych zastrzerzeń odświeżona “Pamięć absolutna” dobrze spełnia swoją rolę - tzn. zapewnia garść dynamicznych, efektownych scen i dobrą rozrywkę.

OCENY:
Kaes: 7/10
Kuba: 8/10

4 komentarze:

  1. Moim zdaniem to, co pokazała tutaj jedna z moich ulubionych aktorek, Kate Beckinsale to przechodzi ludzkie pojęcie - idealna femme fatale i choćby dla samej jej roli warto obczaić ten film. Efekty, akcja to też stoi na wysokim poziomie i zgadzam się z Kaes, że to raczej readaptacja (pomimo kilku nawiązań do oryginału filmowego) niż remake i jak tak ten film potraktować to pomimo wielu negatywnych głsów spełnia swoje zadanie - zapewnia rozrywkę widzowi, spragnionemu efekciarstwa. I choć nie przepadam za nadmiarem efektów komputerowych tutaj jak najbardziej mnie ukontentowały. Dobry film i już:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kate to co prawda nie to samo co Sharon Stone, ale też daje radę ;)
      Co do reszty - dobrze powiedziane.

      Usuń
    2. Ej no, do Stone to nikogo nie porównujmy, bo każdy odpadnie w przedbiegach:) Ale jak na razie Beckinsale pokazała najlepszą femme fatale XXI wieku, według mnie - choć z drugiej strony wiele takich postaci nie było niestaty w filmach obecnych czasów:/

      Usuń
    3. Jednym słowem, dla każdego coś miłego: dla pań - Colin Farrell, dla panów - Kate Beckinsale i Jessica Biel :)

      Usuń