wtorek, 19 lipca 2011

As Good as Dead

aka: W imię zemsty
Znana obsada: Andie MacDowell, Cary Elwes, Matt Dallas
Rok: 2010
Kraj: USA
Fabuła: Ethan żyje sobie spokojnie w Nowym Jorku, niczym się nie wyróżnia spośród ludzie mieszkających w tej wielkiej metropolii. Pewnego dnia jego spokojne życie ulega drastycznej zmianie. Do jego mieszkania włamuje się dwóch brutalnych mężczyzn. Nie chodzi im jednak o rabunek a o informacje. Wygląda na to, że Ethan padł ofiarą tragicznej pomyłki...
Długość: 1:28



Kaes: Zwyczajny dzień w Nowym Jorku. Rozwiedziony facet odstawia córkę do matki, potem idzie do pracy. Nic niezwykłego. Potem spotyka mięśniaków nasłanych przez niejakiego Setha (mroczne imię tak nawiasem mówiąc), którzy chcą go zmusić do wyprowadzki z mieszkania. I w tym momencie zaczyna się robić ciekawie. Ethan w każdym zdarzeniu widzi rękę Setha... a jak się potem okazuje nie wszystko jest takie proste jak mogłoby się zdawać na pierwszy rzut oka.
Zacznijmy może od postaci dwóch włamywaczy. Pierwszy z nich jest nieco demoniczny - wygląda na spokojnego gościa, wykształcony, okularki w rogowej oprawie, wąsik... bardzo mi przypominał Johnnego Deppa z Dziewiątych wrót. Do tego opanowany, spokojny, taki zimny profesjonalista. A że zatwardziały rasista, top tylko dodaje smaku. Drugi natomiast jest młody, porywczy i skory do zadawania bólu innym. Mieszanka wybuchowa, może trochę ograna, ale przecież wszyscy to kochamy.

Kuba: Takich "trochę ogranych" motywów pojawia się w filmie znacznie więcej. Zacznijmy od jego pierwszych sekund, czyli kilku ujęć na falujące na wietrze kłosy żyta, okraszonych mrocznymi dźwiękami skrzypiec. Jeśli dodamy do tego nieco wyblakłe kolory scen, możemy odnieść wraęnie, że omyłkowo zaordynowaliśmy sobie jakąś produkcję przynajmniej sprzed dwóch dekad, w stylu "Dzieci Kukurydzy". Ale to akurat na plus.
Dalej mamy paradę przerabianych już dziesiątki razy w innych obrazach wątków: niezaradny rozwodnik z rezolutną córką, policja uprzykrzająca mu życie z powodu głupot, ale nieobecna w chwili prawdziwego zagrożenia, czy w końcu... pies z czerwoną chustką zamiast obroży. To wszystko sprawia, że pierwsze kilkanaście minut filmu śledzimy bez większego zainteresowania.

Ciekawiej robi się, gdy na plan wkracza duet oprawców - dodajmy że nie budzących grozy wyglądem. Ale w tym wypadku cicha woda brzegi rwie. Mamy tu więc młodego, porywczego adepta sztuki zła i rozgadanego eleganta, który przy nadarzającej się okazjizdradzi ci motywy swojego postępowania, podzieli się życiowymi przemyśleniami, a w międzyczasie sprzeda kilka kopniaków na twarz.

Kaes: Do standardowych schematów należałoby też dodać próby przemówienia do rozsądku napastników. Wiadomo, że gadki tego typu nie na wiele się zdadzą a jednak ofiary zawsze tego próbują. Usłyszymy też, znane wszem i wobec, prawdy życiowe typu "w więzieniu można się wiele nauczyć i zawrzeć ciekawe znajomości". Będzie też moment przełomu, kiedy napastnicy zastanowią się czy aby na pewno to co robią jest słuszne, nastąpi mały rozłam... znane motywy. Ale jak się cała historia skończy, to już trzeba zobaczyć na własne oczy.

W imię zemsty to jeden z tych filmów, w których tak naprawdę niewiele się dzieje. Miejsce akcji jest dość ograniczone, fabuła wolno posuwa się do przodu... ale jednak trzyma w napięciu.

Kuba: No właśnie, i tu dochodzimy do problematycznej kwestii. Bo film ma spory potencjał - zarówno do bycia bezkompromisowym torture porn, jak i bardziej wyrafinowanym dreszczowcem w stylu "Hard Candy" (zresztą oba tytuły mają ze sobą naprawdę sporo wspólnego). Ale w pewnym momencie twórcy przedobrzyli z tym "budowaniem nastroju" kosztem akcji. Dlatego zamiast chłonąć ciężką atmosferę kolejnych scen, przyłapywałem się na ziewaniu. Reżyser skupia naszą uwagę na nieistotnych detalach, spowolnieniach i retrospekcjach, przez co osiąga skutek odwrotny od zamierzonego. Ta cała "filmowa wata" po dłuższym czasie za bardzo rzuca się w oczy i psuje pierwsze, obiecujące wrażenie.

Kaes: Potencjał może i tak, ale ostatecznie więcej ma wspólnego z wyrafinowaniem Hard Candy niż z torture porn. Widz nie doświadczy tu wymyślnych tortur przyprawiających o mdłości. Więcej jest zwykłego bicia, po którym następuje chwila przerwy, czas na rozmowę, próby grania na czas itp.

Kuba: Jeśli za "wyrafinowanie" przyjmiemy brak akcji na ekranie, to faktycznie. A próby grania na czas doświadczają widzowie ze strony twórców filmu. Mam wrażenie, że po montażu wyszło im za mało materiału, więc dokręcili byle co - do "przepisowych" 90 minut.

Dlatego więcej frajdy od śledzenia poczynań bohaterów daje tropienie mniejszych i większych potknięć samej produkcji. Przede wszystkim rozbawiło mnie polskie tłumaczenie tytułu. "W imię zemsty" brzmi jak jakaś tania sensacja, lecąca w sobotnie wieczory na "Dwójce".
Mocny był też motyw mszy dla skinheadów. Domyślam się, że heilują w ramach "przekażcie sobie znak pokoju".
Idźmy dalej - dzięki "ASAD" dowiedziałem się, że bez kilku rolek taśmy klejącej lepiej nie planować porządnego uprowadzenia. Dyskretne logo jej producenta dałoby zyski przewyższające dochód z biletów.
I na koniec pytanie o nieobecność policji. Tym bardziej zasadne, że oprawcy robią wszystko, by zwrócić na siebie uwagę stróżów porządku. A gnębiony Ethan (Cary Elwes) dodatkowo ułatwia im zadanie, nawet nie próbując wzywać pomocy, choć ma ku temu kilka okazji.

Podsumowując: potencjał zabiła nuda i nie uratowały go nawet zwroty akcji w końcówce.


OCENY:
Kuba: 4/10
Kaes: 6/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz